poniedziałek, 30 grudnia 2013

POSTANOWIENIA

Postanowienia? Nie, dziękuję. Nie chcę robić postanowień, bo wiem, że i tak ich nie dotrzymam. To takie sztuczne - trzeba czuć, że chce się zmienić swoje życie. Pewnie część ludzi faktycznie na taki zamiar - ja jednak nie potrafię. Gdybym miała coś postanawiać, pewnie powiedziałabym: więcej biegać, mniej jeść, rozciągać się. Ale co z tego? Nawet jeśli zapiszę na kartce i powieszę w pokoju i tak nie będę przestrzegać. Nie chcę oszukiwać samej siebie. Okłamywać się, że dam radę, kiedy nie dam. Ale to nie zmienia faktu, że chcę, by ten rok był lepszy. Wiem, nikt mi tego nie da. Będzie liczyć się tylko to, co sama wypracuję. Więc pracuję. Nie powiem: chcę pracować, będę pracować. Ja to robię. Innej opcji nie ma. Albo walczysz, albo nie. Gdybanie w niczym nie pomoże. Jest tylko jedna rzecz, którą muszę postanowić, gdyż nie jestem w stanie wykonać, zadziałać. Muszę się odkochać. Bez tego nadal będę narzekającą na życie zrzędą. Nie wiem, jak tego dokonać. Może powinnam więcej czasu spędzać z innymi chłopakami? Staram się to robić. Tak czy siak, Michał odchodzi w zapomnienie. Mocno w to wierzę...
A tutaj mała poświąteczna przeróbka:
To takie prawdziwe ;)

czwartek, 26 grudnia 2013

CZAS PODSUMOWAŃ

     Nie zaglądałam na bloga prawie dwa tygodnie. O powodach zaraz napiszę. Dlatego pozwolę sobie teraz na dłuższy wywód, żeby samej sobie parę spraw uporządkować. Życzę miłej lektury ;)

     Moim podstawowym problemem jest brak czasu. Chociaż właściwie może lepiej napisać 'był', gdyż teraz odpoczywam w święta i mam go pod dostatkiem. Niestety, ostatnie parę tygodni przeżyłam w stanie 'byle do świąt'. Nie miałam czasu, i przede wszystkim siły, na naukę, na ćwiczenia, na cokolwiek. Dlaczego doprowadziłam się do takiego stanu? Życie mnie doprowadziło. Odpowiedź głupia i banalna, ale niestety taka jest prawda. Nie należę do osób wybitnie imprezujących, raczej nie zarywam nocy. Nie ukrywajmy, liceum to jednak ciężki okres. Dużo nauki, poprzeczka maturalna postawiona naprawdę wysoko. Może jakoś bym to wszystko przełknęła, ale do nawału roboty doszły jeszcze problemy sercowe i 'psychiczne'. O zawirowaniach miłosnych za chwilę. Moje problemy z psychiką to nic innego jak stany depresyjne. Nie mogę nazwać tego jakąś ciężką depresją, ale zdarzają mi się dni naprawdę apatyczne. Można to oczywiście złożyć na karb zmęczenia, więc nie chcę stawiać sobie wydumanej diagnozy. Niemniej jednak nie wszystko jest w porządku. Do mieszanki rzeczy odpowiedzialnych za moje zmęczenie można dorzucić jeszcze jesieniozimę, która trwa obecnie. 

     Na szczęście przyszła upragniona przerwa świąteczna, więc narzekania na przeszłość można uznać za zamknięte. Teraz parę słów o problemach sercowych. Parę razy wspominałam już o Michale - chłopaku, dla którego straciłam kompletnie głowę. Gwoli przypomnienia, byłam z nich na moich połowinkach, impreza była udana. Od tego czasu mamy jaki taki kontakt, jednak wiadomo - zakochanej to nie wystarcza. Teraz, kiedy od kilku dni go nie widuję, wypełnia mnie mieszanina sprzecznych emocji - z jednej strony naprawdę chciałabym się z nim zobaczyć, a z drugiej... Może łatwiej by było, gdybym spróbowała zapomnieć? Niestety sprawa wydaje się być prosta - on raczej nie jest zainteresowany moją osobą. Ale ja oczywiście nie potrafię powiedzieć sobie: koniec. I tak się bujam, z głupią nadzieją i marzeniami.

     Oszczędzę czytelnikowi narzekań samotnej nastolatki. Wiem, że to i tak niczego by nie zmieniło. Teraz parę linijek na temat niezbyt dobrze widziany podczas przerwy świątecznej. Matura. A konkretniej - powinnam zacząć się uczyć. Wiem o tym, powtarzam to sobie, a i tak nadal nic nie robię. To wszystko sprawia, że strasznie się denerwuję. Takie błędne koło, z którego nie potrafię się wyrwać. 

     I ostatnia sprawa. Znów zahaczę o problem miłosny, ja jakże, nie wytrzymałabym bez tego ;) W chwili, gdy cholernie ci na kimś zależy, a ten ktoś totalnie cię ignoruje, logicznym jest poszukiwanie przyczyny. Niestety, jestem bardzo typowa - tej nieszczęsnej przyczyny doszukuję się w sprawach wyglądu, sylwetki... To powoduje kompleksy. Są dni (te, w których pan M. raczył się do mnie odezwać) gdy patrzę w lustro i widzę normalną nastolatkę. Ale są też inne dni (te, kiedy mnie oleje) gdy z lustra spogląda na mnie gruby, brzydki potwór. Nogi krótkie, brzuch tłusty. Cera niezbyt zdrowa, oczy podkrążone. 
JAK MOŻNA SIĘ DO TEGO STOPNIA UZALEŻNIĆ OD FACETA?! 
Przeraża mnie ten fakt. Przyznanie się do tego przed samą sobą było bolesne. Ale prawda jest prosta - ja się po prostu uzależniłam.

Może życie we wszystkich sferach można opisać słowem: Niepoukładana.
Ciężko mi związać koniec z końcem, niekoniecznie w sensie materialnym. Trudno mi nawet wyprodukować te kilka zdań tak, aby pierwsze pasowało do drugiego, a drugie do trzeciego. To z resztą widać po w tej nieskładnej wypowiedzi. Dlatego gratuluję czytelnikom, którzy dotarli aż tu :]


piątek, 13 grudnia 2013

Wzięłam się w garść

Przynajmniej teoretycznie. Ale udało mi się zerwać ze słodyczami. To chyba jedyna kwestia, którą ogarnęłam, po reszta się sypie. Moje życie uczuciowcze, oceny, obowiązki... Wszystko leży. 

Zauważyłam też dziwną prawidłowość - na blogu widać to dokładnie. Krótki okres pt. ,,Jest w porządku", a następnie tygodnie narzekania, jak to jest źle, beznadziejnie i w ogóle tragicznie. I znowu - krótka motywacja, trochę radości i dłuugi okres zmęczenia życiem. 

Tak, czekam już tylko na święta. Jestem wykończona. Tak zmęczona, że nawet nie mam siły jeść. Co to za pioruński pomysł, żeby od początku września aż do końca grudnia nie było ani jednej przerwy. Nawet pięciu-sześciu dni, by odetchnąć od nauki. Cztery miesiące chodzenia do szkoły - to stanowczo za dużo. Organizm nie wytrzymuje. 

Teraz pytanie, które mnie nurtuje już od dawna. Czy można tęsknić za kimś, kogo się nigdy 'nie miało'? 

poniedziałek, 9 grudnia 2013

NO TIME

     Dawno tu nie zaglądałam. Powód jest niestety prosty i powszechny - brakuje mi czasu. Czasu na wszystko, na dbanie o właściwe jedzenie też. Jem szybko, niezdrowo, dużo - efekty już widać... Nie będę tego komentować, nie ma czego. 'Zawalam' na całej linii. Na bieganie, rozciąganie czy brzuszki też nie mam czasu. Jedna wielka dupa. Oczywiście jem stanowczo za dużo. O wiele za dużo słodyczy - ale nie potrafię się powstrzymać. Wszystko robię w biegu. Jeden sprawdzian, drugi, trzeci, tu jakiś wyjazd, wyjście, coś tam, coś tam. Dobra, wiem. Narzekanie niczego nie zmieni - trzeba się ogarnąć, zacisnąć zęby i do przodu. Ale nie potrafię. Najbardziej boli mnie to, że sama to sobie robię - za jakiś czas wejdę na wagę i będę się załamywać, że przytyłam tyle i tyle. W wakacje łatwo się utrzymywało kontrolę nad jedzeniem, było dużo czasu na ruch. Teraz jest masakrycznie. Czy na zawsze wpadłam w błędne koło - zimą tyję, latem trochę chudnę? Czy naprawdę nigdy nie osiągnę wymarzonej sylwetki? Wiem. Odpowiedzieć na te pytania mogę sobie sama. I sama mogę się z tego błędnego koła wyrwać. Ale do tego potrzeba siły. Której ja nie mam.



niedziela, 24 listopada 2013

Raz dobrze, raz źle.

     Moje postanowienia odnośnie jedzenia i ćwiczeń, moje wyzwanie nie idzie mi tak, jak bym chciała. W sumie było to do przewidzenia, jednak jestem na siebie zła. Bo zdarzają się dni, że jestem naprawdę zmotywowana, ćwiczę i nie obżeram się niepotrzebnie, a bywa tak, że jem nie wiadomo po co. Ten tydzień obiecuję sobie wytrwać 'na zielono'. Muszę. Tylko jeden tydzień - na razie.

Mam niestety złą wiadomość - chciałam biegać. Minimum dwa razy w tygodniu. Niestety, załatwiłam sobie kostkę i nie wolno mi nawet chodzić. W takiej sytuacji po prostu MUSZĘ przestać jeść, bo na 100% przytyję. Ogólnie patrzę w lustro i już teraz widzę te kilogramy, których nie było w wakacje. Naprawdę jestem słaba. Dlatego potrzebny mi taki 'zielony' tydzień, który upewni mnie, że dam radę. Dam radę zrobić cokolwiek. Już nawet nie chodzi mi o to, żeby chudnąć czy coś (no chciałabym, jasne) ale bardzo nie chcę przytyć. A to takie proste... Zastanawiam się nad pisaniem codziennie dokładnych 'bilansów' co jest bardzo popularne na części blogów. Może to dałoby mi do myślenia ile (a przede wszystkim co) jem? 

Dziś krótko i niezbyt optymistycznie - ale nadal walczę. Nie poddam się!

niedziela, 17 listopada 2013

DO ROBOTY!

Chyba nic tak nie zabija ponurych myśli, jak działanie. Dlatego postanowiłam ruszyć moje szanowne cztery litery i zacząć coś robić. 

Decyzja została podjęta po gruntownym przemyśleniu sprawy. 
Po pierwsze: Nie podobam się sobie. Ciągle narzekam, że chciałabym wyglądać tak, a nie inaczej. Ale, tak naprawdę, od mojego własnego 'ideału' dzieli mnie niewiele. Pomyślałam o osobach, które walczą z wielką otyłością - im musi być o wiele trudniej. Ja mam zupełnie niedaleko do wymarzonego wyglądu, a tylko siedzę, i zrzędzę! (I jem z rozpaczy-.-)

Po drugie: Muszę zacząć się ruszać. Nawet, gdy nie będę aż tyle jadła, nic to nie da. Chcę zacząć biegać, ale przede wszystkim robić brzuszki i inne ćwiczenia wzmacniające mięśnie brzucha. Bo akurat te są u mnie chyba w najgorszym stanie. Chcę być wyprostowana, mieć sylwetkę tancerki.

Po trzecie: Od niepamiętnych czasów marzę o szpagacie. Naprawdę, dlaczego tylko o nim gadam i myślę? Przecież parę miesięcy ćwiczeń i będę umiała! Just do it.

Nie wiem, skąd taki nagły przypływ optymizmu, chęci do działania. Może to podświadome pragnienie zapomnienia o tym, o czym wypisuję na blogu od kilku postów? Pewnie tak. Moje najmocniejsze postanowienie: ZRYWAM ZE SŁODYCZAMI! Od dzisiaj tylko i wyłącznie zdrowa żywność. 

Ale, żeby mieć cel i motywację, kolejne postanowienie (poniekąd 'ściągnięte' z innego bloga :P). Mam czas do sylwestra. Czas, na zdrową dietę, regularne ćwiczenia. 45 dni. 


Dam radę. Muszę dać radę!

piątek, 15 listopada 2013

Spokój

     W życiu są momenty spokoju, momenty zawirowań, momenty szalonych uniesień. Ja jestem teraz w okresie spokoju, ale jest to spokój dosyć pozorny. W sumie to mój największy problem - nie rozumiem samej siebie. Albo może inaczej - rozumiem siebie, ale jest rozdźwięk między tym co chcę robić, a tym co powinnam. Bo powinnam się uczyć, spokojnie korzystać z życia, uprawiać sport, spotykać się z przyjaciółmi. Teoretycznie wszystko robię. Ale tak naprawdę to cały czas 70% mózgu jest zajęte podświadomą tęsknotą. Głupio. Zakochałam się. Sama sobie zrobiłam krzywdę, poniekąd. Chodzę z głową w chmurach, i to nie z radości. Sama nie wiem, co to jest. Melancholia? Depresja? Nie mam pojęcia. Mój 'wybranek' nie zwraca na mnie za bardzo uwagi. Potrafię wymyślić miliony teorii dlaczego - wszystko po to, by nie skonfrontować się z faktem, że go po prostu nie interesuję. Powinnam przestać myśleć, zacząć żyć normalnie, poszukać innych 'wrażeń'. Ale oczywiście nie potrafię. Wynurzenia samotnej nastolatki. Nie potrafię inaczej. Chyba wszyscy przez to przechodzili - kiedyś mi przejdzie. Ale dziś, tu i teraz - nie potrafię się na niczym skupić.

poniedziałek, 11 listopada 2013

To wszystko było, minęło, zostało tylko wspomnienie...

     Ostatnio całe moje życie było jednym wielkim oczekiwaniem na imprezę - na nasze połowinki. Czymś trzeba żyć, ja żyłam właśnie myślą o nich. A teraz jest już po. Zaczęły się, potrwały trochę i skończyły. A teraz 'w moim życiu brakuje sensu'. Wiem, brzmi idiotycznie. Ale po prostu straciłam coś, o czym mogłabym myśleć, na co mogłabym się cieszyć. Coś, co pozwalałoby wstawać w poniedziałek rano i myśleć: 'Idź do szkoły, ciesz się. Za tydzień impreza'.
     Połowinki były naprawdę udane. Wytańczyłam się porządnie. Mam bardzo fajną klasę; świetnie się z nimi bawiło. Część chłopaków była oczywiście pijana, ale na szczęście żadnych większych awantur nie było.
     Usiadłam z zamiarem napisania czegoś więcej, ale jakoś nie kleją mi się zdania. Czyżby powrót do depresyjnego spojrzenia na życie? To będzie okropne - iść jutro do szkoły, wiedząc, że nic ciekawego nie czeka mnie przez najbliższe parę tygodni. I ze wspomnieniem o pewnych dłoniach, które trzymały mnie w talii, a teraz już się pewnie 'nie odezwą'...

niedziela, 3 listopada 2013

Więc choć, pomaluj mój świat... Na szaro.

     Dzisiaj ani słowa o jedzeniu, wyglądzie, dietach i tego typu głupotach. Przez kilka ostaniach dni zastanawiałam się nad wieloma sprawami. Pierwszą rzeczą zmuszającą do refleksji była oczywiście wizyta na cmentarzu. Temat niezwykle oklepany, ale i istotny. Udało mi się 'zwiedzić' dwie duże nekropolie w moim mieście. Jakie wnioski? Nie lubię ludzi. Denerwuje mnie tłum, bezmyślnie przelewający się przez wąskie alejki między grobami. A najgorsze jest to, że sama do tego tłumu należę. Naprawdę, wolałabym odwiedzić groby tydzień później lub wcześniej. Zmarli by się chyba nie obrazili, a byłoby więcej czasu na chwilę zastanowienia czy nawet modlitwę. A tak? Idzie paniusia w szpilkach i narzeka, że alejka nie utwardzona, że się niewygodnie idzie. Za nią druga, w rajstopkach, jęczy, że zimno. No kto by pomyślał, że 1 listopada może być chłodno! Kawałek dalej rodzice z małym dzieckiem. Chłopczyk rwie się do światełek, chce wszystko obejrzeć. A rodzice krzyczą, że ma stać spokojnie, czekać, aż posprzątają grób. Jakże dwulatek może się nudzić stojąc przy grobie? To święto traci sens. Ogólnie mam wrażenie, że cały świat zwariował. W telewizji tylko Smoleńsk, Macierewicz i jego teorie, pijani posłowie i inne bzdury. W radiu Miley Cyrus, w internecie... No, w internecie jeszcze czasami trafi się coś godnego polecenia. Ale trzeba naprawdę długo szukać, by znaleźć coś sensownego. Ludzie coraz rzadziej się spotykają, coraz częściej kontakty przenoszą się do internetu właśnie. Wiem, mówię banały. Rzucam ogólnikami. Ale mnie to boli - boli niesamowicie, bo ja nie czuję się dzieckiem internetu. Tak, spędzam przed komputerem dużo czasu, ale ważniejsze jest życie 'zewnętrzne', którego coraz mniej. Wiele rzeczy robi się, by wrzucić zdjęcie na fejsa i czekać, aż 768 znajomych zalajkuje. A ilu ludzi znamy w rzeczywistości? Nie jestem przeciwna znajomościom internetowym. Ale brakuje mi normalnych kontaktów w dzisiejszym świecie. Mam wrażenie 'niedopasowania' do świata. 
     Na początku mówię, że nie lubię ludzi. Na końcu, że mi ich brakuje. O co chodzi? Wśród tłumu jesteśmy najbardziej samotni.

* * *

Deszcz wybija staccato na szybach, dachach i chodnikach. Chmury wiszą nisko nad ziemią. Wszystko jest szare - budynki, ulice, drzewa. A ja siedzę pośród tej szarości, zatopiona w ponurych myślach. I staram się nie zatonąć, być samej sobie ostatnim promykiem nadziei, ostatnią plamą koloru. Życie jest beznadziejne, ale czy to powód, by się poddawać?

niedziela, 27 października 2013

Oczywiście weekend.

     Czy poprzednio pisałam, że moja motywacja znika wraz z pierwszym kawałkiem ciasta? No cóż, niestety miałam rację. Wyjechałam na cały weekend ze znajomymi - efekt był taki, że z mojej diety nie zostało nic. Co chwila jakaś pizza, chipsy, ciastka, hot dogi, żelki i wszelkiego rodzaju słodycze. O napojach już nie wspominając. W każdym razie porażka na całej linii.
     Zastanawia mnie, z czego wynikają moje słabości. Czy to, że jem, oznacza, że aż tak bardzo nie zależy mi na byciu szczupłą? A może po prostu górę biorą jakieś pierwotne instynkty? Nie potrafię jeść mniej. Mam wrażenie, że walczę z wiatrakami. Co z tego, że przez 5 dni się staram, skoro 2 następne są do d.? Ja się powinnam starać przez ten cały czas, i dzisiaj pisać radosna i zadowolona z sukcesu. Ale tak nie jest. Dlaczego? Nie wiem, ale to na pewno moja wina. Teraz nadchodzi kolejny tydzień - ma być lepszy od poprzedniego. Wierzę, że będzie. Ale wiara to chyba nie wszystko. Bo tu, do jasnej ciasnej, trzeba po prostu nie jeść...

środa, 23 października 2013

INDEPENDENT?

     Nie cierpię być zależna. Lubię wolność, świadomość, że decyzje, które podejmuję, zależą ode mnie. Ale to właśnie ja, głupia ja, taka 'niezależna' uzależniłam się od czegoś. A właściwie od kogoś. A na dokładkę od kogoś, kto najprawdopodobniej ma mnie serdecznie gdzieś. Gdzie tu logika? Wiem, jestem identyczna jak tysiące dziewczyn, nastolatek, kobiet. Zakochana bez sensu. Moja historia jest niezwykle prosta: pojawił się chłopak, ja się zafascynowałam, następnie zakochałam. A on nie wykazuje zainteresowania, co zresztą było do przewidzenia. A ja zadaję sobie to pytanie: Po jakie licho ładowałam się w to wszystko, wiedząc, że nic z tego nie będzie? To chyba była chora nadzieja, że jednak ktoś kiedyś zwróci na mnie uwagę. No cóż. Chciałaś - to teraz cierp.
     Jem ostatnimi dniami niewiele. To znaczy - niewiele z mojego punktu widzenia. Ale jestem zaraz po okresie, więc nie sprawia mi to jakiegoś większego problemu. Pod koniec cyklu to jest istna masakra. Właściwie do 'dobrych' mogę zaliczyć ostatnie 3 dni. Kropla w morzu, niestety. Ale przynajmniej walczę. To sprawia pewnego rodzaju satysfakcję - świadomość, że coś robię. Że wyrwałam się z otępienia. Ale niestety - smutna prawda jest taka, że moja motywacja może zniknąć wraz z pierwszym kawałkiem ciasta.



 

poniedziałek, 21 października 2013

Cieszmy się z małych rzeczy.

     Czyżbym nie odwiedzała bloga od prawie 10 dni? Moja depresja przybiera formę 'na wszystko wylane'. Nic mi się nie chce, a co za tym idzie, nic nie robię. Oceny lecą na łeb na szyję, tysiąc spraw leży odłogiem. A ja? 'Siedzę, ogarnięta moją ciszą', parafrazując słowa pewnej piosenki.
     Postanowiłam przyjąć nową strategię. Jako, że do połowinek zostało naprawdę niewiele czasu, a mój wygląd naprawdę nie jest zadowalający, zrobię tylko tyle, ile dam radę. Nie stawiam celów - tych dotychczasowych i tak nie osiągnęłam, więc nowe nie mają sensu. Moja nowa taktyka, polega (jak w tytule) na cieszeniu się z małych rzeczy. Słowem - tysiąc małych kroków składa się na jeden większy. Na przykład moje dzisiejsze, mało znaczące kroczki, z których jestem dumna:
- nie kupiłam batonika w szkole;
- zrezygnowałam z deseru.
Wiem, że to niewiele, ale zawsze lepsze niż nic. Ale każdy taki kroczek wymaga poświęcenia i samozaparcia...
Chciałoby się mieć, a nie chce się robić. Jestem leniem.

sobota, 12 października 2013

Miejmy odwagę mieć własne zdanie

,,Wszechobecna mgła przerzedziła się nieco. W oddali błysnęło światełko. Zamigotało niepewnie, jednak nie zgasło. Choć nie było jeszcze jasno, ciemność i chaos zostały nieco rozproszone."
To tyle w kwestii mojego nastroju i stanów depresyjnych. Chwilowo udało mi się wypłynąć prawie na powierzchnię. Po około 3 tygodniach bez emocji mogę powiedzieć, że wczorajszy dzień był tak emocjonujący, że nawet przez moją skorupę coś się przebiło. Nie jest najgorzej. Oby udało się to utrzymać.
     Wróciłam do kontroli jedzenia. Szału nie ma, nie wychodzi mi jakoś super, ale powoli pnę się w górę. Jem w okolicach 1500-2000. Staram się unikać słodyczy. Taki telegraficzny skrót; dawno tu nie zaglądałam. Muszę zacząć nadrabiać zaległości w nauce i całym życiu, których sobie narobiłam w okresie apatii. Dopóki otępienie nie wróci, muszę zrobić jak najwięcej.

Powodzenia wszystkim!

I jeszcze małe przesłanie w formie obrazków:














Oryginalność, odwaga i własne zdanie mają wielką siłę.

wtorek, 8 października 2013

PRZYBYŁO :(

     Tak jak w tytule. Przybyło mi 0,5 kg przez ostatni miesiąc. W sumie nic dziwnego; jadłam naprawdę bez ograniczeń, na potęgę i ogólne bez umiaru. To jest straszne - nie potrafię nawet utrzymać wywalczonej wagi bez jakiejś diety. Przez ostatni miesiąc olałam WSZYSTKO. Naprawdę, absolutnie wszystko. Powielam schemat zeszłej zimy - nie mam czasu na zjedzenie śniadania i zrobienie czegokolwiek do szkoły, więc kupuję batoniki, hot-dogi, hamburgery, ciastka i w ogóle wszystkie dobrodziejstwa fastfoodów i sklepików ze słodyczami. Mam słabą wolę. Nie potrafię się ogarnąć. W wakacje szło mi o niebo lepiej - miałam więcej czasu i ochoty na policzenie kalorii, staranne przygotowanie jedzenia. Jestem beznadziejna.
     Poza tym nadal nie potrafię zrozumieć samej siebie i zebrać się do niczego. Jestem kompletnie rozbita. Nie ma jakiegoś wyraźnego powodu. Tak po prostu jest, a ja nie umiem z tym normalnie żyć. Oceny coraz niższe, wszystko się sypie. Moje zdrowie, stan skóry, włosów, też pozostawiają wiele do życzenia. Ale przy takiej 'diecie' samych sztucznych świństw czemu mam się dziwić?

~*~

Teraz inna sprawa; muszę się gdzieś powyżalać. Więc On, czyli M. Zaprosiłam go na te nieszczęsne połowinki (na których będę wyglądać jak kłoda, jeśli tak dalej pójdzie). Zgodził się - więc oczywiście dwa dni super zajarania, radości itp itd. A teraz dociera do mnie, że lepiej bym zrobiła, starając się o nim zapomnieć. W ogóle się do mnie nie odzywa (a na co ja, głupia idiotka, liczyłam?). Traktuje mnie jak powietrze. Parę razy próbowałam do niego zagadać, ale sprawia wrażenie, jakby nie chciało mu się nawet ze mną porozmawiać. Owszem, jest mega kulturalny itd, nie zachowuje się jak ostatni cham. Ale jakbym dla niego nie istniała. Muszę przestać robić sobie chore nadzieje. Problem polega na tym, że nie potrafię. To znaczy wiem, że nic z tego nie będzie (w tym nie ma nic dziwnego, w końcu kto by ze mną wytrzymał?) ale, do cholery jasnej, ja się po prostu zakochałam. Nie potrafię ot tak zapomnieć.
Cały czas mam wrażenie, że robię z siebie idiotkę. Latam jak głupia za chłopakiem, który ma mnie gdzieś. Suuuper. Wolę przemykać pod ścianami, byleby tylko mnie nie widział w szkole. Tak mi głupio.



sobota, 5 października 2013

NIEPOUKŁADANIA...

     Zaczęło się. W szkole sprawdziany lecą jeden po drugim - a oceny coraz gorsze. Muszę zacząć porządnie pracować, bo jak tak dalej pójdzie, to drugą klasę zakończę średnią poniżej 3... Chociaż perspektywa zbliżającego się tygodnia nie zachęca do nauki - kolejny sprawdzian z matmy. A poza tym dwa inne, już nie tak przerażające, wypracowanie do napisania i kupa słówek na angielski. Witaj weekendzie! Naprawdę, w zeszłym roku miałam aż z dużo czasu. Teraz jest fatalnie. Do tego wszystkiego dochodzą problemy z nastrojem - jeżeli tak można nazwać okresy apatii, która mnie dopada. Mam wrażenie, że wszystko, co mnie kiedyś cieszyło teraz sprawia mi 80% mniej radości. To okropne, ale nie potrafię tego przezwyciężyć. Mam wrażenie, że świat zaraz się zawali, a ja nie podołam niczemu - nawet nie potrafię zebrać się i usiąść do nauki. Z zeszłotygodniowej radości już niewiele pozostało - ot, taki mały promyczek w moim kręgu smutku. Wiem, strasznie dramatyzuję. Ale naprawdę mam problemy z cieszeniem się. Kiedyś byłam wesoła non stop, teraz zachowuję się jak chmura deszczowa. Why?

wtorek, 1 października 2013

NA SZAFCE LEŻY CZEKOLADA

     Leży. Na szafce. I kusi. Czekolada, którą w niedzielę dostałam od babci. Ale nie zjem jej. To największa pokusa, jaka mogła się trafić. Ale nie zjem. Dlaczego? Bo nie chcę zaprzepaścić tego, co wypracowałam w wakacje. Spojrzałam ostatnio na ramkę z boku i pomyślałam 'dziewczyno, schudłaś w wakacje 2,5 kg! Chcesz zmarnować włożony wysiłek?' Prawdę mówiąc, trochę już nadrobiłam przez ostatni miesiąc, niestety. Nie wiem ile, okaże się za tydzień. W każdym razie postanowiłam wrócić do kontroli tego, co jem. Nie mogę przecież poddać się tylko dlatego, że przez brak pogody i sporą ilość nauki jestem ciągle w złym humorze. Niestety, mam tak, jak wiele internetowych narzekaczy: Znudzona? Jem. Zmartwiona? Jem. Zła? Jem. Teraz postaram się to zmienić. Kontrolować samą siebie, mieć świadomość tego, co robię. I ponosić konsekwencje własnych czynów. Muszę zacząć wreszcie uczyć się systematycznie, bo zawalę naukę w tym roku. A matura coraz bliżej ;)
     A teraz spróbuję przelać 'na klawiaturę' trochę mojej radości. Taak, cieszę się jak szalona. Aż mi głupio z tego powodu. Ale ale... Zaprosiłam Michała (to ten, który mi się podoba, jeśli ktoś zapomniał bądź nie słyszał). Zaprosiłam Michała na połowinki. A on się zgodził :):):):) Po prostu cieszę się. To pewnie z tego powodu nagle zebrało mi się na 'mocne postanowienie poprawy' postawy żywieniowej. Fajne byłoby, gdybym na te połowinki (o których notabene ciągle teraz myślę i gadam) czuła się w miarę pewnie w moim własnym ciele. Został miesiąc. W miesiąc można zrobić bardzo dużo, prawda?
     Nie mogę uwierzyć w to, że się odważyłam. Ale jednak :)

piątek, 27 września 2013

NOTHING INSIDE

     To oczywiste, że w tak dzikim okresie wysokiej zachorowalności i mnie musiało się choróbsko przytrafić. Siedzę więc w domu i nic nie robię. Chociaż w sumie, nie do końca - niestety, wycieczki do lodówki nie zaliczają się do aktywności fizycznej. Powinnam się uczyć - mam naprawdę kupę wolnego czasu. Ale, oczywiście, nie chce mi się. Wmawiam sobie na wszystkie sposoby, że muszę trochę pozakuwać. Myślę o tym, przypominam sobie, postanawiam, a i tak kończy się tym, że siedzę w internecie i oglądam głupie filmiki. Ewentualnie po prostu leżę i myślę, ale nic interesującego jak dotąd nie przyszło mi do głowy. A jeśli przyszło, to moje wrodzone lenistwo nie pozwoliło na realizację idealnego planu. Szczerze mówiąc, NIC się nie dzieje. Nic się nie dzieje w życiu uczuciowym, rodzinnym, szkolnym, przyjacielskim i w ogóle nigdzie. Stagnacja, zatrzymanie w fazie. Zapadam w umysłowy sen zimowy - nie chce mi się nawet myśleć, emocje do mnie nie docierają. Jakbym patrzyła na wszystko zza grubej szyby. Życie wokół się toczy, panta rei, ale tak jakby mnie to nie dotyczyło. Zero emocji, zero odczuć. Tyle się dzieje, a przez moją skorupę i tak nic się nie przebija. Co się ze mną dzieje? Nic mnie nie wkurza, nic mnie nie cieszy. Nawet ON. Co jest nie tak?



poniedziałek, 23 września 2013

SZYMBORSKA

W nawiązaniu do sobotnich rozważań o odchudzaniu w kontekście społeczeństwa i widzeniu kobiecej sylwetki; wiersz, który daje sporo do myślenia. Polecam :)


 Wisława Szymborska ,,Kobiety Rubensa"

Waligórzanki, żeńska fauna,
jak łoskot beczek nagie.
Gnieżdżą się w stratowanych łożach,
śpią z otwartymi do piania ustami.
Źrenice ich uciekły w głąb
i penetrują do wnętrza gruczołów,
z których się drożdże sączą w krew.

Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży,
parują łaźnie, rumienią się wina,
cwałują niebem prosięta obłoków,
rżą trąby na fizyczny alarm.

O rozdynione, o nadmierne
i podwojone odrzuceniem szaty,
i potrojone gwałtownością pozy
tłuste dania miłosne!

Ich chude siostry wstały wcześniej,
zanim się rozwidniło na obrazie.
I nikt nie widział, jak gęsiego szły
po nie zamalowanej stronie płótna.

Wygnanki stylu, żebra przeliczone,
ptasia natura stóp i dłoni.
Na sterczących łopatkach próbują ulecieć.

Trzynasty wiek dałby im złote tło.
Dwudziesty - dałby ekran srebrny.
Ten siedemnasty nic dla płaskich nie ma.

Albowiem nawet niebo jest wypukłe,
wypukli aniołowie i wypukły bóg -
Febus wąsaty, który na spoconym
rumaku wjeżdża do wrzącej alkowy.

___________________________________________________

Padło pytanie, oto to, ile mam wzrostu. Otóż mierzę dokładnie 66 cali :P

sobota, 21 września 2013

ROZWAŻANIA

     Dzisiaj pojawiło się w mojej głowie pytanie o sens odchudzania. To znaczy ja osobiście wiem, po co to robię (bądź próbuję robić), ale chodzi mi bardziej o wymiar społeczny. Medialny obraz kobiety to istota bardzo szczupła, z długimi nogami, wąską talią i do tego, używając kolokwializmu, z cyckami. To się w naturze zdarza naprawdę rzadko. Każda odchudzająca się wie, że najpierw 'traci się' właśnie biust. Szczerze mówiąc, dziewczyny takie jak ja - nie chude, ale też nie z nadwagą - nie powinny czuć presji, by schudnąć i wyglądać lepiej. A czują. Ja czuję. Oczywiście, to nie jest tak, że mi ktoś to powiedział. Ale panuje takie ogólne przeświadczenie - schudniesz, będziesz miała lepiej w życiu.

Czy to ma sens? Zadam teraz kilka pytań:

1) Czy jeśli zrzucę te kilka kilogramów, to ON, chłopak, który mi się od dawna podoba zwróci na mnie niespodziewanie uwagę? 
Odp. NIE. Dlaczego? Bo chudych ładnych lasek są w moim otoczeniu całe stada.

2) Czy pozbywszy się tych paru kilo zyskam góry odwagi, by sama do niego zagadać?
Odp. NIE. Dlaczego? Ponieważ charakter nie jest funkcją kwadratową zależną od kilogramów.

3) Czy utracenie wagi poprawi moje wyniki w nauce i podejście do matury?
Odp. NIE. Dlaczego? Bo odchudzając się i mało jedząc mogę co najwyżej mieć problemy z uczeniem się.

Więc dlaczego się odchudzam?
1) Bo chcę, by ON zwrócił na mnie uwagę.
2) Bo chcę mieć więcej odwagi w kontaktach innymi, nie czuć się źle w swoim ciele.
3) Aby nie przejmować się sobą i robić to, na co mam ochotę i nosić to, co sobie wymarzyłam. 

Sensu stricto wszystko sprowadza się do chłopaka (taaaaak, chyba mi brak miłości w życiu, z przerażeniem odkrywam, że to prawda) i odwagi. Ale po co to wszystko, skoro i tak nic się nie zmieni?

Dziś mierzyłam sukienki na połowinki. Nie podobam się sobie, wracam do diety. Ale po jaką cholerę?
 _______________________________________________________

To, co widać powyżej, to walka serca i rozumu. Dwóch Ew siedzących w jednym ciele.
Rozum: Dziewczyno, nie musisz się odchudzać. Wyglądasz normalnie, nie szalej.
Serce: Dalej, schudnij. Zobacz, jak paskudnie wyglądasz w tej obcisłej sukience. A popatrz na swoje koleżanki. Jak schudniesz i będziesz taka jak one, ON na pewno zwróci na ciebie uwagę!!!

I tak nie zwróci uwagi. A ja jestem chodzącym oksymoronem.

czwartek, 19 września 2013

SPOŻYWCZY RACHUNEK SUMIENIA

Robię to dla siebie, aby mój wyrzut sumienia spojrzał na mnie prosto z ekranu. I powiedział - tak, obżarłaś się dzisiaj niemiłosiernie, niezdrowo i za kupę kasy, którą można by przeznaczyć na coś o wiele przyjemniejszego.


Ciastko z kremem i owocami x2 = 2 x 300 = 600 kcal
Zupka chińska                                       = 100 kcal
Dwa kawałki chleba                  = 2 x 150 = 300 kcal
Jabłko                                                   = 50 kcal
Batonik                                                 = 200 kcal
Paczka żelków                                        = 700 kcal
Talerz zupy                                            = 300 kcal
Dwa kawałki chleba (na bogato) = 2 x 200 = 400 kcal
Trzy kiełbaski                           = 3 x 100 = 300 kcal
Dwa jogurty                      = 2 x 150 kcal = 300 kcal 
                                                        +  _________
                                                              3250 kcal

     Pięknie, naprawdę cudownie. Jestem słaba, naprawdę słaba. Dopiero teraz to widzę. Słaba i w dodatku z beznadziejnym charakterem. Jak mam cokolwiek osiągnąć? Muszę walczyć. Od teraz, od zaraz. Mówiłam, że od poniedziałku . Niee, nie może tak być. Moje plany zaraz się rozmyją, więc muszę zacząć natychmiast. Jeść chociażby normalnie.

SŁABY CHARAKTER
PROBLEMY Z MATEMATYKĄ
CHŁOPAK, KTÓREGO NIE MA
BRAK CZASU 
MATURA 
ZMĘCZENIE
PROBLEMY ZE SNEM
KOMPLEKSY
NIEZROZUMIENIE
KONFLIKTY Z BLISKIMI
STRACH PRZED PRZYSZŁOŚCIĄ
LENISTWO  
BRAK MOTYWACJI
NIESYSTEMATYCZNOŚĆ
NIESŁOWNOŚĆ
ROZRZUTNOŚĆ
GŁUPOTA
 
     Lista moich problemów i wad. Dziękuję za uwagę. Idę zginąć we własnych myślach.  

Boże, jaka ja jestem głupia.  

środa, 18 września 2013

MATMO, UDRĘKO MOJA...

     Przez ostatnie dwie godziny siedziałam i liczyłam zadania z matematyki. Chociaż właściwie powinnam była napisać, że próbowałam liczyć. Sprawa wygląda następująco: nasza matematyczka dała nam do policzenia zadania, które należy zrobić, by przygotować się do sprawdzianu. Sprawdzian jest z materiału, który przerabialiśmy pod koniec zeszłego roku. Co prawda kobieta zrobiła powtórzenie, ale zadania, które dostaliśmy do przeliczenia nijak się mają do informacji i zadań zawartych w podręczniku. One są po prostu potworne! Przez te dwie godziny udało mi się zacząć dziesięć z nich. Ale żadnego nie skończyłam. A zadań jest ze 40. No a na sprawdzianie łaskawie będą zadania takie same lub bardzo podobne. Ale co mi po tym, skoro nawet we własnym domu nie potrafię ich policzyć. I tu pojawia się pytanie - czy te zadania są naprawdę takie trudne, czy to ja jestem taka tępa? Jedynka z matmy na początku roku to nie koniecznie to, co chciałabym uzyskać.
     Diety w moim życiu ostatnio brak. Nawet zrezygnowałam z cowieczornego powtarzania sobie 'od jutra'. Zacznę od poniedziałku, bądź, powiedzmy, od wtorku. W poniedziałek jest ten feralny sprawdzian z matematyki, muszę więc być najedzona, wyspana i w dobrym humorze. Miło by było, gdybym była jeszcze pewna swoich umiejętności matematycznych, bo jeśli mam iść po pałę, to wolę oddać pustą kartkę i iść na kawę z przyjaciółmi. No, tyle że nie lubię kawy. I nie mam przyjaciół, którzy poszliby ze mną na kawę w trakcie matematyki. 

Wybaczcie odrobinkę czarnego humoru. Gnam walczyć z matematyką. Jeśli mnie nie pokona, z pewnością napiszę w poniedziałek. Jeśli zginę...

      Adieu!     

sobota, 14 września 2013

TENDENCJA

     Od chwili rozpoczęcia roku szkolnego zauważyłam u siebie tendencję do ciągłego zrzędzenia i narzekania. Przeglądając bloga stwierdzam, że o ile w wakacje moje posty były generalnie radosne i pełne optymizmu, to teraz zmieniam się w jęczącą marudę. Postaram się to zmienić, ale nic nie obiecuję. Niestety, zazwyczaj piszę 'prosto z serca' i naprawdę nie mam kontroli nad tym, co się we mnie dzieje. 
     Z jedzeniem jest nie najgorzej. Jem normalnie, ale staram się ruszać. 'Staram się' to dobre określenie. W każdym razie dzisiaj idę biegać. 
     Inne aspekty mojego życia nie przedstawiają się zbyt kolorowo - już zaczynam być zmęczona szkołą. Poleciały już pierwsze kartkówki i nie powiem, żebym miała jakieś szczególne powody do dumy. Poza tym ciągle prześladuje mnie słowo 'matura'. Na szczęście nie panikuję już tak bardzo, jak tydzień temu. Niestety, to nie dlatego, że nagle nabrałam dystansu do życia i nauki, tylko po prostu ten problem został wypchnięty z mojej głowy przez inny. O tym chciałabym napisać i się pożalić, ale, po pierwsze, chyba nie dam rady psychicznie, a po drugie obiecałam nie zrzędzić. A niestety tylko do narzekania mogę sprowadzić ten temat. Zilustruję go więc jednym prostym obrazkiem:




wtorek, 10 września 2013

ŹLE, Źle, źle.




     Jak w tytule. W sumie to nic więcej nie mam do dodania. Szczerze, to nawet nie wiem, po jakie licho piszę to, co piszę. I po co prowadzę bloga - i tak nic nie zmieniam. Od kilku dni jestem zła, przygnębiona, sama nie wiem. Obrazek powyżej doskonale ilustruje to, co się ze mną dzieje. Jem, nawet nie tak normalnie, zdrowo czy coś w tym stylu. Ja po prostu wżeram, pochłaniam ogromne ilości żarcia - normalnie czuję, jak tyję. Jeszcze parę takich dni i cała ponad miesięczna praca - ba, praca całych wakacji pójdzie, za przeproszeniem, w cholerę. MUSZĘ się wziąć w garść. Nie mam pojęcia jak. To takie błędne koło - jem, więc mówię sobie, że przytyję. Wtedy popadam w zły nastrój, dodatkowo mając wrażenie, że wszystko inne też się zawali. Więc jem, żeby się pocieszyć. Muszę się wyrwać z tego chorego układu. Gdy się ruszam, jestem szczęśliwsza, mniej jem. Chyba czas zacząć biegać, ruszyć tyłek z fotela. Mówię to sobie, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to czcze obietnice. Puste słowa rzucane na wiatr. Moja najcięższa walka to chyba walka z samą sobą. Tylko, do jasnej ciasnej, kiedy pomyślę sobie, że np. w Syrii ludzie umierają teraz, tak po prostu, bez powodu; niewinni cywile tracą życie przez jakieś szaleńcze polityczne plany czy bóg jeden wie jakie inne przesłanki rządzących tym światem, to uświadamiam sobie, że moje problemy są tak błahe i głupie, że szkoda gadać. I to mnie jeszcze bardziej dobija, bo mam tyle rzeczy, z których mogę się cieszyć, a tego nie robię. Ale dalej myślę tylko o sobie (tak, jestem straszną egoistką) i koło się zamyka. 

Chaos w myślach, chaos w dzisiejszej notatce. Przepraszam za to. 

  

  


sobota, 7 września 2013

OWOCE x 1000

Udawało się przez ponad dwa tygodnie i to oczywiście logiczne, że musiało przestać się udawać. Dwa dni temu wieczorem dopadła mnie czarna rozpacz - tak po prostu, bez powodu. Leżałam w łóżku dwie godziny i zalewałam się łzami, a każdy kolejny powód płaczu był bardziej absurdalny od poprzedniego. Owszem, było kilka rzeczy, którymi na prawdę się przejmuję, ale reszta... No dobra, po kolei.
     Od początku roku szkolnego prześladuje mnie strach, że nie poradzę sobie w tym roku z nauką. Boję się, że nie dam rady dobrze przygotować się do matury, że nie napiszę jej odpowiednio dobrze i nie dostanę się na studia. Strach przybiera chwilami wręcz paranoidalne formy, bo wydaje mi się, że jeśli robię coś poza nauką (np. spotykam się z przyjaciółmi, uprawiam jakiś sport czy zwyczajnie leżę i czytam) to marnuję czas i z pewnością nie zdam matury. Mam nadzieję, że to przejdzie, kiedy już wdrożę się w tryb nauki i przygotowań. Ale coś takiego zdarza mi się pierwszy raz w życiu.
     Tego feralnego wieczora leżałam w łóżku i nagle zaczęłam myśleć, że nic nie pamiętam z zeszłego roku, nic nie robię teraz, na pewno sobie nie poradzę, nie jestem w stanie niczego się nauczyć. Zachciało mi się płakać od tego wszystkiego, a potem poszło gładko - oprócz szkoły zaczęłam myśleć o sobie samej, o tym, jaka jestem beznadziejna i że nic nie układa się tak, jak bym chciała. Eksplozja kompleksów.
     Następnego dnia, rano, byłam w niewiele lepszym nastroju (jak można być w dobrym nastroju z potwornie podpuchniętymi oczami i wspomnieniem poprzedniego wieczoru?). Ale przynajmniej mogłam trzeźwo spojrzeć na sytuację. Zastanowiłam się, z czego mógł wynikać wieczorny atak paniki - niestety, wnioski nie były zadowalające. Postanowiłam dać organizmowi trochę odpoczynku od diety. Najpierw planowałam jeden dzień, potem wyszły dwa dni i dzisiaj też nie zapowiada się super głodno. Jedyne pocieszenie jest takie, że jem głównie owoce - ale w takich ilościach, że jak nic 3000 kcal dziennie. Od jutra spróbuję wrócić do diety - połowinki coraz bliżej. Jestem przygnębiona i zniechęcona. Mam nadzieję, że tylko ja. Za godzinę obiad. Świetnie. 


wtorek, 3 września 2013

PO WAKACJACH

  Wakacyjny wyjazd spowodował sporą przerwę we wpisach, ale postaram się to nadrobić. Pierwsza sprawa jest taka, że jestem na mojej 'diecie' 1500 kcal już ponad dwa tygodnie i powolutku, bardzo powoli posuwam się do przodu. Jest to jednak spora różnica, gdyż wcześniej jadłam tak średnio 2500-3000 kcal dziennie. O efektach jeszcze nic nie mówię. Mam trochę bardziej płaski brzuch, ale to raczej zasługa tego, że nie jest tak bardzo wypełniony jedzeniem jak kiedyś. Przyzwyczaiłam się trochę do tego, że czasami jestem głodna - sprawia mi to nawet pewnego rodzaju satysfakcję, gdyż czuję, że podążam do celu.

     Druga rzecz - cele. W czasie wyjazdu dużo rozmyślałam o różnych sprawach i zrobiłam sobie w głowie listę rzeczy, do których dążę w odchudzaniu. Teraz postaram się przelać ją 'na papier'. Ponieważ w moim odchudzaniu wszystko kręci się wokół tego, by lepiej ruszać się i wyglądać, lista dotyczy głównie ubrań, które chciałabym założyć.

A więc:

1) Ciasna koszulka - Chcę dobrze wyglądać w obcisłych bluzkach. Na razie, gdy je zakładam (lub staram się tego nie robić) widać wszystkie fałdki na moim brzuchu.

2) Sukienka na połowinki - pisałam już o tym wcześniej. W całej mojej wybredności wymyśliłam sobie model, który wymaga dość szczupłego ciała. Nie zamierzam z tego rezygnować - będę walczyć!

3)"5" na wadze - to coś nie ubraniowego. Takie małe marzenie, aby wejść na wagę i zobaczyć piątkę na początku. Może to głupie, oceniać się za pomocą wagi, ale i tak marzę o wadze pięćdziesiąt parę kilo.

4) Założyć jeansy bez stresu - chodzi o paskudne 'boczki' które robią się, gdy ubieram dopasowane jeansy. Moim zdaniem wygląda to okropnie, a jedynym rozwiązaniem w moim obecnym stanie jest noszenie spodni trochę za luźnych w pasie - ale one z kolei zjeżdżają z tyłka, więc w sumie nie ma dobrego wyjścia!

5) Legginsy - na to potrzeba jeszcze bardzo wiele pracy. Czuć się dobrze w legginsach - nie wyobrażam sobie, żeby to było w ogóle możliwe!

6) Bikini - kto by nie chciał dobrze wyglądać w skąpym stroju kąpielowym...

Czasami wydaje mi się, że marzę o nierealnej, wylansowanej przez media idealnej figurze. Pozostaje mi tylko dążyć do celu i cieszyć się z jakichkolwiek efektów...

Zauważyłam u siebie tendencję do pisania tylko i wyłącznie o odchudzaniu. Ale dziś koleżanka powiedziała mi, że schudłam w wakacje. I jak tu o tym nie myśleć? To cudowne usłyszeć coś takiego. :) :) :)

   
Kupię, gdy tylko 'dorosnę' :P

niedziela, 18 sierpnia 2013

CENTYMETR KRAWIECKI NIE ZNA LITOŚCI

     Dziś długiego ględzenia nie będzie, chcę tylko oznajmić, że właśnie się zmierzyłam i jestem trochę zdegustowana otrzymanymi wynikami:

Biust - 90 cm
Pod biustem - 77 cm
Talia - 71 cm
Brzuch na wys. pępka - 80 cm
Biodra (najszer) - 100 cm
Udo - 56,5 cm
Łydka - 36 cm
     Ten oto obrazek przedstawia mój aktualny wygląd (schematycznie). Koniec gadania, zabieram się do roboty.

czwartek, 15 sierpnia 2013

W POSZUKIWANIU CELU...

  Zaczęłam zastanawiać się nad sensem tego, co robię. Chciałabym być szczuplejsza, delikatniejsza, mniej okrągła. Te założenia są bardzo ogólne. Ale jest coś, co może w pewnym sensie pomóc mi w realizacji planów. POŁOWINKI. Magiczne słowo, które powoduje, że jednocześnie cieszę się i martwię. Z jednej strony jestem zachwycona perspektywą z pewnością niezapomnianej imprezy, ale też pojawia się kilka pytań, na które wypadałoby znaleźć odpowiedź:

    Z kim pójdę?
    W co się ubiorę?
    Jak będę wyglądać?

     Odpowiedź niestety nie jest taka prosta. Ale od początku. Pierwsze pytanie jest chyba zmorą wielu dziewczyn. Jeśli nie posiada się własnego chłopaka, trzeba znaleźć jakiegoś innego partnera. Jest grupa dziewczyn/kobiet, które nie mają problemu w tego typu sprawach - zawsze znajdzie się grupa oddanych adoratorów. Niestety, ja do tych dziewczyn nie należę. Owszem, moje kontakty z płcią przeciwną układają się zazwyczaj nie najgorzej, ale nie mam żadnego na tyle dobrego kolegi, by móc go zaprosić.

     Problem ubioru zaczyna się i kończy w mojej głowie (a wiedzie przez sklepy z sukienkami). Nie wiem dlaczego tak jest, ale 99,9% sukienek 'na imprezę' które można dostać w sklepach nie podoba mi się. Większość z nich jest moim zdaniem po prostu tandetna - celem producentów jest chyba naładowanie wszędzie jak największej liczby sztucznych kamieni i innych świecidełek, koronek czy falbanek. Owszem, koronki są piękne a falbanki mają swój urok - ale bez przesady! Niestety, jestem bardzo wybredna. Jeśli już znajdę sukienkę, która mi się podoba na wieszaku, przystępujemy do kolejnego etapu. Ubieram ją i... Albo nogi wydają się strasznie krótkie, albo ramiona szerokie. Ewentualnie sukienka uwidacznia mój brak talii lub poszerza w biodrach. Rzadko podobam się sobie.

     I właśnie z 'podobam się sobie' wiąże się punkt trzeci. Nie wiem, czy uda mi się do października/listopada schudnąć cokolwiek. Jeśli tak, byłoby super - czułabym się z pewnością lepiej i miała więcej swobody, bez ciągłego stresu, że muszę wciągać trzęsący się brzuszek. Poza tym wiele zależy też od kondycji i tego, jak człowiek się rusza - na imprezę idzie się przecież po to, by tańczyć :) Szczerze mówiąc, w trakcie imprezy, gdy już dobrze się wkręcę, nie interesuje mnie zdanie innych ludzi - chcę się po prostu dobrze bawić. Ale, jako że nadchodzą połowinki, chcę dobrze wyglądać w tańcu i na zdjęciach - mogę uznać to za swoją motywację i cel.

     Łatwiej powiedzieć sobie - do końca października będę się odchudzać, niż zakładać ogólnie, że 'będę się odchudzać jakiś tam czas'. Zatem - do dzieła! I powodzenia wszystkim dziewczynom takim jak ja.







Odrobinka tanecznej motywacji - może za jakiś czas też będziemy tak śmigać w mocno wyciętych sukienkach :P  

środa, 7 sierpnia 2013

WSZYSTKO JAKOŚ SIĘ KRĘCI

     Kilka dni temu wstawiłam trzy posty, dotyczące mojej obecnej 'diety'. W pierwotnym założeniu chciałam wstawiać podsumowania menu przez cały czas, ale doszłam do wniosku, że po pierwsze to mi się nie chce (taaak, jestem leniem ;P), a po drugie czytanie czegoś takiego jest niemiłosiernie nudne. 
     Moje 1500 jakoś leci, ale żebym była wybitnie wytrwała to nie powiem. Raz jest lepiej, raz gorzej. Pierwsze 5 dni było super, na początku może trochę przekraczałam, ale przecież nie chodzi o to, aby się katować. Potem udawało mi się nawet zejść troszeczkę poniżej. Niestety, przyszedł w końcu mały, znienawidzony kryzysik. Przez parę dni wszystko było ok, ale do godziny 17-18. Potem robiłam się baaardzo głodna i trochę za dużo zjadałam. Wiem, że to normalne i trzeba to przetrwać. Niestety, nie do końca wyszło tak, jak chciałam. Ale muszę przyznać, że jestem z siebie w pewnym stopniu zadowolona. Liczę kalorie, i nawet, gdy miałam 'wieczorne napady głodu' i bardziej się najadłam, to nigdy nie przekroczyłam dobowego zapotrzebowania na kalorie osoby w moim wieku. Życie toczy się dalej, a ja próbuję dalej :)

   
    Mam jeszcze jedno postanowienie na tą, jakby nie patrzeć, końcówkę wakacji. Planuję się rozciągać - od zawsze marzy mi się umiejętność zrobienia szpagatu. Wiem, że to nie takie proste - potrzeba wiele godzin wysiłku i racjonalnego treningu, żeby to osiągnąć. Ale cóż, nawet jeśli mi się nie uda, to dobre rozciągnięcie raczej nie zaszkodzi ;)

piątek, 2 sierpnia 2013

Dzień III

1) Śniadanie
  • Dwa jajka - 300 kcal
  • Kawałek chleba z masłem - ok. 100 kcal
2) Drugie śniadanie
  • Shake czekoladowy - 264 kcal
 3) Obiad 
  •  Pizza domowej roboty:
  • bułka - 188 kcal
  • ketchup - 30 kcal
  • kukurydza - 140 kcal
  • pół kabanosa - 50 kcal
4) Deser
  • Arbuz - 105 kcal
  • Porcja lodów - ok. 120 kcal
5) Kolacja
  • Kanapka z twarożkiem i pomidorem - 100 kcal
  • Jabłko - 57 kcal
  • Marchew - 41 kcal

SUMA: ok. 1490 kcal

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzień II

1) Śniadanie
  • Twaróg z pomidorami - 29+85 kcal
  • Kromka chleba z dżemem - 54+25 kcal
  • Płatki z mlekiem, cukrem i rodzynkami - 208 kcal
2) Drugie śniadanie
  • Dwa małe kawałki chleba z twarożkiem, łososiem i pomidorem - 193 kcal
  • Jabłko - 57 kcal
3) Obiad
  • Makaron - 270 kcal
  • Jagody - 30 kcal
  • Kabanos - 100 kcal
4) Deser
  • Porcja lodów czekoladowych - 100 kcal
  • Lód ,,kwaśniak" - 45 kcal
5) Kolacja
  • Dwa kawałki chleba z twarożkiem i pomidorem - ok. 250 kcal
 
SUMA: ok. 1690 kcal

środa, 31 lipca 2013

Dzień I

1) Śniadanie
  • Płatki kukurydziane z mlekiem, rodzynkami i cukrem - 409 kcal
2) II śniadanie
  • maliny - 126 kcal
  • winogrona - 62 kcal
3) Lunch
  • Marchewka - 100 kcal
  • Pomidor - 29 kcal
  • Twaróg - 100 kcal 
4) Obiad
  • ziemniaki - 87 kcal
  • kurczak z sosem - 100 kcal
  • kalafior - 93 kcal
 5) Deser
  • Shake czekoladowy - 264 kcal
6) Kolacja
  • sałatka z wiśni, śliwek i jabłek - ok. 300 kcal

SUMA: ok. 1620 kcal

wtorek, 30 lipca 2013

CUDÓW NIE MA

     Doszłam do pewnego prostego wniosku, który wysnuło już zapewne wiele osób pragnących pozbyć się zbędnych kilogramów. Cudów nie ma. Nie pomogą męczące ćwiczenia fizyczne i zdrowe żarcie, jeśli nie będzie w nim jakiegoś umiaru. Kalorie to kalorie... Owszem, dzięki ćwiczeniom człowiek wygląda lepiej. Kręgosłup się prostuje, brzuch ,,wciąga". Zdrowe jedzenie zapobiega zaparciom i wielu chorobom. Ale jeśli celem jest zrzucenie ,,ciepłego płaszczyka", to bez ograniczenia ilości przyswajanych kalorii chyba nie da się tego zrobić. 
     Następstwem tych wszystkich przerażających wniosków jest pełna samozaparcia decyzja - DIETA. Piszę dużymi literami, żeby podkreślić znaczenie tych słów w moich ustach. Zdecydowałam się na wariant 1500 kcal dziennie, 5 posiłków, dużo płynów, zdrowa żywność. Co z tego wyjdzie, nie mam pojęcia. Ale liczę na jakiekolwiek efekty... 
     Kolejny wniosek wakacyjnych przemyśleń: O zgrabnej sylwetce marzę od dawna. Czy nie lepiej zawalczyć o nią raz, a dobrze? Schudnąć wreszcie, bez ciągłego bawienia się w ,,no to od jutra" albo ,,to już naprawdę ostatnie ciasteczko". Powalczyć o ideał. Pierwszą przeszkodą w realizacji moich planów i celów jestem ja sama. Ja, moje lenistwo i inne wady. Możeby tak raz zrobić coś porządnie, dobrze zacząć i dobrze skończyć?
 Po prostu:  JUST DO IT. 

wtorek, 9 lipca 2013

KAŻDA PODRÓŻ ZACZYNA SIĘ OD PIERWSZEGO KROKU

     Wakacje. Czas, na który czeka większość uczniów. Przynajmniej teoretycznie. Mi osobiście podobały się ostatnie dwa tygodnie szkoły - nic nie trzeba robić, spotyka się znajomych, idzie się gdzieś po lekcjach, albo nawet w trakcie. W wakacje czasami dopada mnie wakacyjna nuda, wszyscy wyjeżdżają, nie chce mi się nawet włączyć komputera. Nie chce mi się nic. Jak wiadomo, najlepszym lekarstwem na nudę jest jedzenie - nie nie, tragedii jeszcze nie ma.
      Muszę pochwalić się drobnym sukcesem (chyba od takich zaczyna się nawet najdłuższa droga?). Nauczyłam się w pewnym stopniu panować nad swoimi odruchami kupowania sobie czegoś słodkiego i niezdrowego, jak to miałam w zwyczaju przez ostatni rok. Teraz, jeśli już muszę kupić coś do jedzenia, staram się wziąć coś zdrowego. Może dla wielu osób takie zachowanie to już norma, ale dla mnie to sukces i jestem z tego dumna.
     Zaczęłam zastanawiać się, na czym właściwie polega teraz mój tryb życia. Szczerze mówiąc, nie przeszłam na jakąś super dietę, nie liczę kalorii. Mam tylko wyrzuty sumienia wobec czekolady i innych niezdrowych przyjemności. To dlatego, że to właśnie takie małe smakołyczki doprowadziły mnie do tego, czego obecnie chcę się pozbyć. Wiem, to z pewnością nie jest takie proste - przestać jeść słodycze i 'ta dam' - 5 kilogramów mniej. Ale nie chcę zrobić krzywdy mojemu metabolizmowi nadmiernymi wahaniami ilości dostarczanego jedzenia czy drastycznymi głodówkami. Wiem, że to zapewne szybszy sposób na utratę zbędnych kilogramów, ale chyba wolę poczekać, wypracować to ćwiczeniami i trochę zmniejszoną ilością pożywienia. 
     Jakiś dziwny splot wydarzeń sprawił, że mam naprawdę świetny humor. 'Widzieć świat przez różowe okulary' nabiera dla mnie nowego znaczenia - tak właśnie jest. Dlatego, z mojego radosnego punktu widzenia, polecam wszystkim:

UŚMIECHNIJ SIĘ! NIGDY NIE WIESZ,
 KTO MOŻE ZAKOCHAĆ SIĘ W TWOIM UŚMIECHU! :)))

niedziela, 23 czerwca 2013

PUSZELLA

     Dawno, dawno temu w baśniowej krainie żyła księżniczka. Nie była zbyt piękna, a w skutek nadmiaru elfiego miodu przybyło jej kilka kilogramów. Księżniczka postanowiła, że stanie piękna tak jak jej koleżanki z sąsiednich zamków. Usiadła przy niewielkim stoliczku z widokiem na romantyczną krainę i zaczęła zastanawiać się, co zrobić, by osiągnąć wymarzoną sylwetkę. Dumała i dumała, aż wreszcie postanowiła zmienić swoje życie. Obiecała sobie, że zacznie częściej chodzić na tańce dworskie, spacerować po malowniczych traktach i nie będzie zajadała się elfim miodem jak dotychczas. Następnie wzięła kawałek pergaminu oraz kałamarz i spisała swoje postanowienia, opatrzywszy je przepięknym nagłówkiem: 'Od jutra'. Swoją wspaniałą listę powiesiła nad lusterkiem. Teraz codziennie rano wstaje, uśmiecha się do swojego odbicia, spogląda na karteczkę i mówi - tak, od jutra zacznę o siebie dbać!

poniedziałek, 17 czerwca 2013

IDĘ DOŁEM, A TY GÓRĄ...

     Po około tygodniowej nieobecności wracam i - celem usprawiedliwienia się - oświadczam, że miałam naprawdę nawał roboty. Zaczynając od ocen, o które trzeba było powalczyć, a kończąc na zawirowaniach przyjacielsko-znajomowskich (chyba nie ma takiego słowa, ale mi w tym momencie pasuje). No i w związku z tym wszystkim nie miałam czasu na pisanie, ale, co chyba jest lepsze, nie miałam też czasu na obżarstwo.
     Nie wiem, czy to całe 'zdrowie żywienie' przyniesie w ogóle jakieś efekty. Może już nie przytyję, ale co do chudnięcia... Nie wydaje mi się, żeby się na to zanosiło. Mam przyjaciółkę, Zosię, która całe życie była okrągła. A w tym roku postanowiła sobie, że schudnie. I od początku stycznia przeszła na dietę, w ogóle nie je słodyczy, ćwiczy. Schudła już ponad 8 kg i efekty widać. Zazdroszczę jej samozaparcia, dyscypliny i systematyczności!
    Może też kiedyś mi się uda coś takiego osiągnąć? Kiedyś. To nie brzmi dobrze. Ale cóż, mam dzisiaj zły humor. Żeby nie smęcić za dużo na temat nieszczęśliwej miłości, powiem tylko - jest źle.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

MOTYWACJA NIEJEDNO MA IMIĘ

    Moje zaplanowane 'zdrowe odżywianie' mogę skomentować krótko: Czasami się uda. O sobocie nie wspominam, bo co dobrego można powiedzieć po wizycie w McDonaldzie, ale niedziela była pod tym względem bardzo udana. Ale nie o tym chciałabym dziś napisać.
    Motywacja niejedno ma imię - moja nazywa się Michał. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Michał chodzi do 'drugiego chómana' podczas gdy ja jestem w pierwszym matgeo i w ogóle go nie znam. No, bez przesady z tym w ogóle, ale rozmawiałam z nim może ze dwa razy, przypadkowo. No i właśnie ten nieszczęsny Michał tak mi się spodobał, że zaczęło się coś więcej dziać.  Przynajmniej we mnie. Nie mogę powiedzieć, że już się zakochałam, trwa to dopiero 3-4 miesiące, ale mogę spokojnie nazwać to staniem GŁĘBOKIEGO ZAUROCZENIA. Jak to zwykle bywa, miłość jednostronna.
    Dlaczego jestem tak nieśmiała, że nie potrafię nawiązać jakiegokolwiek kontaktu? Nie boję się chodzić w nocy po lesie, nie obrzydzają mnie zdjęcia wypatroszonych ludzi, nie mam problemu z przeczytaniem nudnej mowy na apelu. Ale spróbować zagadać do wymarzonego chłopaka - to przekracza moje skromne możliwości...