piątek, 7 listopada 2014

Uciekłam?

Przez ostatni miesiąc nie pisałam, a nawet nie myślałam o zdrowym jedzeniu. Nie wiem, jak to możliwe, ale również nie przejmowałam się zupełnie swoim wyglądem. Dlaczego? Po pierwsze, nade mną zawisło widmo matury. Na niczym mi tak nie zależy, jak na dostaniu się na wymarzone studia. Chociaż wiem, że jedynym sposobem na to jest ciężka praca, to, o ironio, najwięcej czasu spędzam zamartwiając się, że nie dam rady, niż faktycznie biorąc się do roboty. Mam problemy ze zmotywowaniem się. Dzisiaj np kolega poprosił mnie o pożyczenie zbioru zadań z chemii, i jakoś tak wyszło, że policzyliśmy, że aby zdążyć wszystko przerobić do matury, trzeba by liczyć 20 zadań dziennie. To mnie tylko zdołowało, zamiast dodać skrzydeł i energii do pracy. 
Drugą sprawą jest kolega, którego dla wygody nazwę tutaj Pawłem. Otóż od jakiegoś czasu, niezbyt długiego, bo właśnie mniej więcej tego miesiąca, coś się teoretycznie zaczęło między nami dziać. Od ponad dwóch lat chodzimy razem do klasy i nagle, właściwie z niczego, zaczęliśmy pisać, gadać trochę więcej... To właściwie nic nie znaczy, ale niestety nie udało mi się pozostać całkowicie neutralną względem niego. Czuję, że zależy mi z każdym dniem coraz bardziej, i wiem, że to może mnie zaprowadzić na samo dno poczucia własnej wartości. 
No i wreszcie - ja sama. Od dawna nie mogę mówić o jakiejkolwiek diecie, powiem więcej - nawet żywieniem bym tego nie nazwała, bo ciągle zapycham się batonikami, czekoladami, ciastkami, fast foodem i tak dalej. Jem tragicznie, ruszam się coraz mniej i wiem, że już wkrótce doprowadzi to do... hm, potrzeby wymiany całej garderoby na dwa rozmiary większą. Tak jak nie umiem się pozbierać w kwestii nauki do matury, tak nie mogę uregulować trybu życia, jedzenia... Nie ważyłam się od wieków. Boję się wejść na wagę, bo wiem, że pokaże za dużo. Studniówka coraz bliżej... 
Wracam tu, by znów zbierać swój świat do kupy. Muszę, bo za parę miesięcy (tygodni, dni?) będzie na to za późno. 
Jak nie teraz, to nigdy. 
Tylko jak?