Nie zaglądałam na bloga prawie dwa tygodnie. O powodach zaraz napiszę. Dlatego pozwolę sobie teraz na dłuższy wywód, żeby samej sobie parę spraw uporządkować. Życzę miłej lektury ;)
Moim podstawowym problemem jest brak czasu. Chociaż właściwie może lepiej napisać 'był', gdyż teraz odpoczywam w święta i mam go pod dostatkiem. Niestety, ostatnie parę tygodni przeżyłam w stanie 'byle do świąt'. Nie miałam czasu, i przede wszystkim siły, na naukę, na ćwiczenia, na cokolwiek. Dlaczego doprowadziłam się do takiego stanu? Życie mnie doprowadziło. Odpowiedź głupia i banalna, ale niestety taka jest prawda. Nie należę do osób wybitnie imprezujących, raczej nie zarywam nocy. Nie ukrywajmy, liceum to jednak ciężki okres. Dużo nauki, poprzeczka maturalna postawiona naprawdę wysoko. Może jakoś bym to wszystko przełknęła, ale do nawału roboty doszły jeszcze problemy sercowe i 'psychiczne'. O zawirowaniach miłosnych za chwilę. Moje problemy z psychiką to nic innego jak stany depresyjne. Nie mogę nazwać tego jakąś ciężką depresją, ale zdarzają mi się dni naprawdę apatyczne. Można to oczywiście złożyć na karb zmęczenia, więc nie chcę stawiać sobie wydumanej diagnozy. Niemniej jednak nie wszystko jest w porządku. Do mieszanki rzeczy odpowiedzialnych za moje zmęczenie można dorzucić jeszcze jesieniozimę, która trwa obecnie.
Na szczęście przyszła upragniona przerwa świąteczna, więc narzekania na przeszłość można uznać za zamknięte. Teraz parę słów o problemach sercowych. Parę razy wspominałam już o Michale - chłopaku, dla którego straciłam kompletnie głowę. Gwoli przypomnienia, byłam z nich na moich połowinkach, impreza była udana. Od tego czasu mamy jaki taki kontakt, jednak wiadomo - zakochanej to nie wystarcza. Teraz, kiedy od kilku dni go nie widuję, wypełnia mnie mieszanina sprzecznych emocji - z jednej strony naprawdę chciałabym się z nim zobaczyć, a z drugiej... Może łatwiej by było, gdybym spróbowała zapomnieć? Niestety sprawa wydaje się być prosta - on raczej nie jest zainteresowany moją osobą. Ale ja oczywiście nie potrafię powiedzieć sobie: koniec. I tak się bujam, z głupią nadzieją i marzeniami.
Oszczędzę czytelnikowi narzekań samotnej nastolatki. Wiem, że to i tak niczego by nie zmieniło. Teraz parę linijek na temat niezbyt dobrze widziany podczas przerwy świątecznej. Matura. A konkretniej - powinnam zacząć się uczyć. Wiem o tym, powtarzam to sobie, a i tak nadal nic nie robię. To wszystko sprawia, że strasznie się denerwuję. Takie błędne koło, z którego nie potrafię się wyrwać.
I ostatnia sprawa. Znów zahaczę o problem miłosny, ja jakże, nie wytrzymałabym bez tego ;) W chwili, gdy cholernie ci na kimś zależy, a ten ktoś totalnie cię ignoruje, logicznym jest poszukiwanie przyczyny. Niestety, jestem bardzo typowa - tej nieszczęsnej przyczyny doszukuję się w sprawach wyglądu, sylwetki... To powoduje kompleksy. Są dni (te, w których pan M. raczył się do mnie odezwać) gdy patrzę w lustro i widzę normalną nastolatkę. Ale są też inne dni (te, kiedy mnie oleje) gdy z lustra spogląda na mnie gruby, brzydki potwór. Nogi krótkie, brzuch tłusty. Cera niezbyt zdrowa, oczy podkrążone.
JAK MOŻNA SIĘ DO TEGO STOPNIA UZALEŻNIĆ OD FACETA?!
Przeraża mnie ten fakt. Przyznanie się do tego przed samą sobą było bolesne. Ale prawda jest prosta - ja się po prostu uzależniłam.
Może życie we wszystkich sferach można opisać słowem: Niepoukładana.
Ciężko mi związać koniec z końcem, niekoniecznie w sensie materialnym. Trudno mi nawet wyprodukować te kilka zdań tak, aby pierwsze pasowało do drugiego, a drugie do trzeciego. To z resztą widać po w tej nieskładnej wypowiedzi. Dlatego gratuluję czytelnikom, którzy dotarli aż tu :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz