Jak w tytule. W sumie to nic więcej nie mam do dodania. Szczerze, to nawet nie wiem, po jakie licho piszę to, co piszę. I po co prowadzę bloga - i tak nic nie zmieniam. Od kilku dni jestem zła, przygnębiona, sama nie wiem. Obrazek powyżej doskonale ilustruje to, co się ze mną dzieje. Jem, nawet nie tak normalnie, zdrowo czy coś w tym stylu. Ja po prostu wżeram, pochłaniam ogromne ilości żarcia - normalnie czuję, jak tyję. Jeszcze parę takich dni i cała ponad miesięczna praca - ba, praca całych wakacji pójdzie, za przeproszeniem, w cholerę. MUSZĘ się wziąć w garść. Nie mam pojęcia jak. To takie błędne koło - jem, więc mówię sobie, że przytyję. Wtedy popadam w zły nastrój, dodatkowo mając wrażenie, że wszystko inne też się zawali. Więc jem, żeby się pocieszyć. Muszę się wyrwać z tego chorego układu. Gdy się ruszam, jestem szczęśliwsza, mniej jem. Chyba czas zacząć biegać, ruszyć tyłek z fotela. Mówię to sobie, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to czcze obietnice. Puste słowa rzucane na wiatr. Moja najcięższa walka to chyba walka z samą sobą. Tylko, do jasnej ciasnej, kiedy pomyślę sobie, że np. w Syrii ludzie umierają teraz, tak po prostu, bez powodu; niewinni cywile tracą życie przez jakieś szaleńcze polityczne plany czy bóg jeden wie jakie inne przesłanki rządzących tym światem, to uświadamiam sobie, że moje problemy są tak błahe i głupie, że szkoda gadać. I to mnie jeszcze bardziej dobija, bo mam tyle rzeczy, z których mogę się cieszyć, a tego nie robię. Ale dalej myślę tylko o sobie (tak, jestem straszną egoistką) i koło się zamyka.
Chaos w myślach, chaos w dzisiejszej notatce. Przepraszam za to.
ja też ostatnio bardzo dużo jem i czuje ze tyje ;c okropne uczucie ;c trzymaj się jakoś!
OdpowiedzUsuń