Poza tym nadal nie potrafię zrozumieć samej siebie i zebrać się do niczego. Jestem kompletnie rozbita. Nie ma jakiegoś wyraźnego powodu. Tak po prostu jest, a ja nie umiem z tym normalnie żyć. Oceny coraz niższe, wszystko się sypie. Moje zdrowie, stan skóry, włosów, też pozostawiają wiele do życzenia. Ale przy takiej 'diecie' samych sztucznych świństw czemu mam się dziwić?
~*~
Teraz inna sprawa; muszę się gdzieś powyżalać. Więc On, czyli M. Zaprosiłam go na te nieszczęsne połowinki (na których będę wyglądać jak kłoda, jeśli tak dalej pójdzie). Zgodził się - więc oczywiście dwa dni super zajarania, radości itp itd. A teraz dociera do mnie, że lepiej bym zrobiła, starając się o nim zapomnieć. W ogóle się do mnie nie odzywa (a na co ja, głupia idiotka, liczyłam?). Traktuje mnie jak powietrze. Parę razy próbowałam do niego zagadać, ale sprawia wrażenie, jakby nie chciało mu się nawet ze mną porozmawiać. Owszem, jest mega kulturalny itd, nie zachowuje się jak ostatni cham. Ale jakbym dla niego nie istniała. Muszę przestać robić sobie chore nadzieje. Problem polega na tym, że nie potrafię. To znaczy wiem, że nic z tego nie będzie (w tym nie ma nic dziwnego, w końcu kto by ze mną wytrzymał?) ale, do cholery jasnej, ja się po prostu zakochałam. Nie potrafię ot tak zapomnieć.
Cały czas mam wrażenie, że robię z siebie idiotkę. Latam jak głupia za chłopakiem, który ma mnie gdzieś. Suuuper. Wolę przemykać pod ścianami, byleby tylko mnie nie widział w szkole. Tak mi głupio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz