niedziela, 27 października 2013

Oczywiście weekend.

     Czy poprzednio pisałam, że moja motywacja znika wraz z pierwszym kawałkiem ciasta? No cóż, niestety miałam rację. Wyjechałam na cały weekend ze znajomymi - efekt był taki, że z mojej diety nie zostało nic. Co chwila jakaś pizza, chipsy, ciastka, hot dogi, żelki i wszelkiego rodzaju słodycze. O napojach już nie wspominając. W każdym razie porażka na całej linii.
     Zastanawia mnie, z czego wynikają moje słabości. Czy to, że jem, oznacza, że aż tak bardzo nie zależy mi na byciu szczupłą? A może po prostu górę biorą jakieś pierwotne instynkty? Nie potrafię jeść mniej. Mam wrażenie, że walczę z wiatrakami. Co z tego, że przez 5 dni się staram, skoro 2 następne są do d.? Ja się powinnam starać przez ten cały czas, i dzisiaj pisać radosna i zadowolona z sukcesu. Ale tak nie jest. Dlaczego? Nie wiem, ale to na pewno moja wina. Teraz nadchodzi kolejny tydzień - ma być lepszy od poprzedniego. Wierzę, że będzie. Ale wiara to chyba nie wszystko. Bo tu, do jasnej ciasnej, trzeba po prostu nie jeść...

środa, 23 października 2013

INDEPENDENT?

     Nie cierpię być zależna. Lubię wolność, świadomość, że decyzje, które podejmuję, zależą ode mnie. Ale to właśnie ja, głupia ja, taka 'niezależna' uzależniłam się od czegoś. A właściwie od kogoś. A na dokładkę od kogoś, kto najprawdopodobniej ma mnie serdecznie gdzieś. Gdzie tu logika? Wiem, jestem identyczna jak tysiące dziewczyn, nastolatek, kobiet. Zakochana bez sensu. Moja historia jest niezwykle prosta: pojawił się chłopak, ja się zafascynowałam, następnie zakochałam. A on nie wykazuje zainteresowania, co zresztą było do przewidzenia. A ja zadaję sobie to pytanie: Po jakie licho ładowałam się w to wszystko, wiedząc, że nic z tego nie będzie? To chyba była chora nadzieja, że jednak ktoś kiedyś zwróci na mnie uwagę. No cóż. Chciałaś - to teraz cierp.
     Jem ostatnimi dniami niewiele. To znaczy - niewiele z mojego punktu widzenia. Ale jestem zaraz po okresie, więc nie sprawia mi to jakiegoś większego problemu. Pod koniec cyklu to jest istna masakra. Właściwie do 'dobrych' mogę zaliczyć ostatnie 3 dni. Kropla w morzu, niestety. Ale przynajmniej walczę. To sprawia pewnego rodzaju satysfakcję - świadomość, że coś robię. Że wyrwałam się z otępienia. Ale niestety - smutna prawda jest taka, że moja motywacja może zniknąć wraz z pierwszym kawałkiem ciasta.



 

poniedziałek, 21 października 2013

Cieszmy się z małych rzeczy.

     Czyżbym nie odwiedzała bloga od prawie 10 dni? Moja depresja przybiera formę 'na wszystko wylane'. Nic mi się nie chce, a co za tym idzie, nic nie robię. Oceny lecą na łeb na szyję, tysiąc spraw leży odłogiem. A ja? 'Siedzę, ogarnięta moją ciszą', parafrazując słowa pewnej piosenki.
     Postanowiłam przyjąć nową strategię. Jako, że do połowinek zostało naprawdę niewiele czasu, a mój wygląd naprawdę nie jest zadowalający, zrobię tylko tyle, ile dam radę. Nie stawiam celów - tych dotychczasowych i tak nie osiągnęłam, więc nowe nie mają sensu. Moja nowa taktyka, polega (jak w tytule) na cieszeniu się z małych rzeczy. Słowem - tysiąc małych kroków składa się na jeden większy. Na przykład moje dzisiejsze, mało znaczące kroczki, z których jestem dumna:
- nie kupiłam batonika w szkole;
- zrezygnowałam z deseru.
Wiem, że to niewiele, ale zawsze lepsze niż nic. Ale każdy taki kroczek wymaga poświęcenia i samozaparcia...
Chciałoby się mieć, a nie chce się robić. Jestem leniem.

sobota, 12 października 2013

Miejmy odwagę mieć własne zdanie

,,Wszechobecna mgła przerzedziła się nieco. W oddali błysnęło światełko. Zamigotało niepewnie, jednak nie zgasło. Choć nie było jeszcze jasno, ciemność i chaos zostały nieco rozproszone."
To tyle w kwestii mojego nastroju i stanów depresyjnych. Chwilowo udało mi się wypłynąć prawie na powierzchnię. Po około 3 tygodniach bez emocji mogę powiedzieć, że wczorajszy dzień był tak emocjonujący, że nawet przez moją skorupę coś się przebiło. Nie jest najgorzej. Oby udało się to utrzymać.
     Wróciłam do kontroli jedzenia. Szału nie ma, nie wychodzi mi jakoś super, ale powoli pnę się w górę. Jem w okolicach 1500-2000. Staram się unikać słodyczy. Taki telegraficzny skrót; dawno tu nie zaglądałam. Muszę zacząć nadrabiać zaległości w nauce i całym życiu, których sobie narobiłam w okresie apatii. Dopóki otępienie nie wróci, muszę zrobić jak najwięcej.

Powodzenia wszystkim!

I jeszcze małe przesłanie w formie obrazków:














Oryginalność, odwaga i własne zdanie mają wielką siłę.

wtorek, 8 października 2013

PRZYBYŁO :(

     Tak jak w tytule. Przybyło mi 0,5 kg przez ostatni miesiąc. W sumie nic dziwnego; jadłam naprawdę bez ograniczeń, na potęgę i ogólne bez umiaru. To jest straszne - nie potrafię nawet utrzymać wywalczonej wagi bez jakiejś diety. Przez ostatni miesiąc olałam WSZYSTKO. Naprawdę, absolutnie wszystko. Powielam schemat zeszłej zimy - nie mam czasu na zjedzenie śniadania i zrobienie czegokolwiek do szkoły, więc kupuję batoniki, hot-dogi, hamburgery, ciastka i w ogóle wszystkie dobrodziejstwa fastfoodów i sklepików ze słodyczami. Mam słabą wolę. Nie potrafię się ogarnąć. W wakacje szło mi o niebo lepiej - miałam więcej czasu i ochoty na policzenie kalorii, staranne przygotowanie jedzenia. Jestem beznadziejna.
     Poza tym nadal nie potrafię zrozumieć samej siebie i zebrać się do niczego. Jestem kompletnie rozbita. Nie ma jakiegoś wyraźnego powodu. Tak po prostu jest, a ja nie umiem z tym normalnie żyć. Oceny coraz niższe, wszystko się sypie. Moje zdrowie, stan skóry, włosów, też pozostawiają wiele do życzenia. Ale przy takiej 'diecie' samych sztucznych świństw czemu mam się dziwić?

~*~

Teraz inna sprawa; muszę się gdzieś powyżalać. Więc On, czyli M. Zaprosiłam go na te nieszczęsne połowinki (na których będę wyglądać jak kłoda, jeśli tak dalej pójdzie). Zgodził się - więc oczywiście dwa dni super zajarania, radości itp itd. A teraz dociera do mnie, że lepiej bym zrobiła, starając się o nim zapomnieć. W ogóle się do mnie nie odzywa (a na co ja, głupia idiotka, liczyłam?). Traktuje mnie jak powietrze. Parę razy próbowałam do niego zagadać, ale sprawia wrażenie, jakby nie chciało mu się nawet ze mną porozmawiać. Owszem, jest mega kulturalny itd, nie zachowuje się jak ostatni cham. Ale jakbym dla niego nie istniała. Muszę przestać robić sobie chore nadzieje. Problem polega na tym, że nie potrafię. To znaczy wiem, że nic z tego nie będzie (w tym nie ma nic dziwnego, w końcu kto by ze mną wytrzymał?) ale, do cholery jasnej, ja się po prostu zakochałam. Nie potrafię ot tak zapomnieć.
Cały czas mam wrażenie, że robię z siebie idiotkę. Latam jak głupia za chłopakiem, który ma mnie gdzieś. Suuuper. Wolę przemykać pod ścianami, byleby tylko mnie nie widział w szkole. Tak mi głupio.



sobota, 5 października 2013

NIEPOUKŁADANIA...

     Zaczęło się. W szkole sprawdziany lecą jeden po drugim - a oceny coraz gorsze. Muszę zacząć porządnie pracować, bo jak tak dalej pójdzie, to drugą klasę zakończę średnią poniżej 3... Chociaż perspektywa zbliżającego się tygodnia nie zachęca do nauki - kolejny sprawdzian z matmy. A poza tym dwa inne, już nie tak przerażające, wypracowanie do napisania i kupa słówek na angielski. Witaj weekendzie! Naprawdę, w zeszłym roku miałam aż z dużo czasu. Teraz jest fatalnie. Do tego wszystkiego dochodzą problemy z nastrojem - jeżeli tak można nazwać okresy apatii, która mnie dopada. Mam wrażenie, że wszystko, co mnie kiedyś cieszyło teraz sprawia mi 80% mniej radości. To okropne, ale nie potrafię tego przezwyciężyć. Mam wrażenie, że świat zaraz się zawali, a ja nie podołam niczemu - nawet nie potrafię zebrać się i usiąść do nauki. Z zeszłotygodniowej radości już niewiele pozostało - ot, taki mały promyczek w moim kręgu smutku. Wiem, strasznie dramatyzuję. Ale naprawdę mam problemy z cieszeniem się. Kiedyś byłam wesoła non stop, teraz zachowuję się jak chmura deszczowa. Why?

wtorek, 1 października 2013

NA SZAFCE LEŻY CZEKOLADA

     Leży. Na szafce. I kusi. Czekolada, którą w niedzielę dostałam od babci. Ale nie zjem jej. To największa pokusa, jaka mogła się trafić. Ale nie zjem. Dlaczego? Bo nie chcę zaprzepaścić tego, co wypracowałam w wakacje. Spojrzałam ostatnio na ramkę z boku i pomyślałam 'dziewczyno, schudłaś w wakacje 2,5 kg! Chcesz zmarnować włożony wysiłek?' Prawdę mówiąc, trochę już nadrobiłam przez ostatni miesiąc, niestety. Nie wiem ile, okaże się za tydzień. W każdym razie postanowiłam wrócić do kontroli tego, co jem. Nie mogę przecież poddać się tylko dlatego, że przez brak pogody i sporą ilość nauki jestem ciągle w złym humorze. Niestety, mam tak, jak wiele internetowych narzekaczy: Znudzona? Jem. Zmartwiona? Jem. Zła? Jem. Teraz postaram się to zmienić. Kontrolować samą siebie, mieć świadomość tego, co robię. I ponosić konsekwencje własnych czynów. Muszę zacząć wreszcie uczyć się systematycznie, bo zawalę naukę w tym roku. A matura coraz bliżej ;)
     A teraz spróbuję przelać 'na klawiaturę' trochę mojej radości. Taak, cieszę się jak szalona. Aż mi głupio z tego powodu. Ale ale... Zaprosiłam Michała (to ten, który mi się podoba, jeśli ktoś zapomniał bądź nie słyszał). Zaprosiłam Michała na połowinki. A on się zgodził :):):):) Po prostu cieszę się. To pewnie z tego powodu nagle zebrało mi się na 'mocne postanowienie poprawy' postawy żywieniowej. Fajne byłoby, gdybym na te połowinki (o których notabene ciągle teraz myślę i gadam) czuła się w miarę pewnie w moim własnym ciele. Został miesiąc. W miesiąc można zrobić bardzo dużo, prawda?
     Nie mogę uwierzyć w to, że się odważyłam. Ale jednak :)