piątek, 26 września 2014

Rozpadam się

Przed paroma godzinami wróciłam z tygodniowej wycieczki klasowej. Jestem potwornie zmęczona - żyliśmy w trybie 20 h dnia i 4 h nocy... Te parę dni spędzonych z przyjaciółmi... Chłopakami... Dziewczynami... Szczerze powiedziawszy, było naprawdę super. I pod względem programu wycieczki, i nawet towarzysko. Podczas drogi autokarem obejrzeliśmy ,,Czernego Łabędzia". Genialny film. Choć ciężki. I gra Natalie Portman, moja ukochana aktorka. Moim zdaniem jest idealna. Chciałabym tak wyglądać... Te dni były największą masakrą żywieniową ostatnich czasów. Mam siebie dosyć. Nie umiem się ogarnąć pod żadnym względem. Jestem okropna. Nie znoszę się. Nawet nie umiem zebrać myśli i napisać czegoś sensownego. Cześć.

poniedziałek, 1 września 2014

Wrześniowe powroty

     Nie odwiedzałam bloga przez całe wakacje. Dwa miesiące - wydaje się, że to kupa czasu, ale dla mnie zleciało jak mrugnięcie okiem. Warunki 'wypoczywania' sprawiły, że nie miałam zupełnie dostępu do komputera. Niemniej jestem, gotowa, by na nowo zająć się blogiem.

     I własnym życiem. Mam nadzieję. To będzie ciężki rok - czuję to w kościach i terminarzu maturalnym. Teraz się zacznie. Trzeba wreszcie wziąć się do roboty - nie mam zamiaru obudzić się pod koniec kwietnia z ręką w nocniku. Nie boję się poziomu podstawowego - co do tego, że zdam, nie mam wątpliwości. Problem zaczyna się przy rozszerzeniach - co pisać i jak się przygotować. Ale to pierwszy dzień szkoły, czas wreszcie trochę odpocząć (w wakacje mi się nie udało) i zabrać się do pracy. Do tematu matury na pewno jeszcze wrócę, gdyż z pewnością będzie kładł się cieniem na całe moje życie.
  
     Co o mnie... Przez wakacje wiele się nie zmieniło. Nadal jestem jaka jestem - nie przytyłam, nie schudłam. Ot, taka sobie kluseczka. Nic ciekawego.

     Szczerze mówiąc, mój wakacyjny tryb życia był masakryczny. Tam, gdzie byłam nie było możliwości zjedzenia porządnego obiadu i w ogóle niczego, więc jadłam w sumie niewiele, ale takie świństwa, że szkoda gadać. Zupki, kisielki, batoniki i do tego chleb z pasztetem. Fuj. Nie mogę też patrzeć na pizzę. Dlatego postawiłam sobie nowe wyzwanie: tydzień bez chleba. Na początku planowałam cały miesiąc, ale wolę ustalić bardziej osiągalny cel... Zobaczymy, może uda się dłużej. Dziś rano, zamiast chleba na śniadanie zjadłam:
+ 2 kubki koktajlu z malin
+ 2 wafle ryżowe
+ pomidora.

Staram się znaleźć jak najwięcej substytutów chleba i ciekawych pomysłów na rzeczy, które można przekąsić. Zobaczymy, jak wyjdzie jutro, bo trzeba znaleźć jakiś zamiennik dla standardowych kanapek do szkoły... Jeśli macie jakieś pomysły, to proszę o pomoc :)