sobota, 31 maja 2014

Nudno, acz stabilnie

     W moim życiu nie dzieje się nic porywającego - nie ma szalonych misji, chłopaków pojawiających się znienacka, ekstremalnych przygód. Oglądanie filmów bywa niezwykle mylące - wy6daje ci się, że przedstawiają prawdziwe życie, że w twój nudny żywot zawita wreszcie jakaś niespodzianka, przygoda czy potwór z kosmosu. A tu nic - wszystko toczy się swoim nudnym, ustalonym rytmem. Wstajesz co rano, by wykonywać te same czynności, co zazwyczaj. Jesz śniadanie, myjesz zęby, ubierasz się - gnasz do szkoły, pracy - siedzisz ładnych parę godzin nic nie robiąc lub harując jak wół - wracasz - jesz - nie masz na nic czasu - idziesz spać. Ot, taki cykl.
Tak właśnie wygląda moje życie - nic specjalnego. A ponadto nic nie wskazuje na to, by coś miało się zmienić - no, chyba, że wakacje można traktować jako niezłą odmianę. Ale po nich przyjdzie kolejny monotonny rok. Jedyna nadzieja w krótkich, ulotnych chwilach, migawkowych wydarzeniach - przyjemnym spacerze, wyjściu do kina, imprezie... A poza tym? Czy jesteśmy skazani na wieczne męczenie się dla kilku krótkich chwil radości?
A może ja po prostu nie potrafię znaleźć szczęścia w prozie codzienności?


Życie nie jest aż takie złe. Mogło być gorzej.

wtorek, 27 maja 2014

Piąte koło u wozu.

     Znacie to uczucie, gdy wydaje się wam, że jesteście kompletnie nie w tym miejscu ziemii, w którym być powinniście? Kiedy czujecie, że jedyną sensowną opcją byłoby zniknięcie jak kamfora? Tak się czułam dzisiaj na lekcji. Mieliśmy dwugodzinne zajęcia w pracowni informatycznej. Usiadłam z koleżanką, z którą się niby to przyjaźnię, chociaż właściwie to nie łączy nas żadna aż tak szczególna więź. Mogłabym powiedzieć, że się po prostu z Danką trzymamy. Ponieważ nie było wystarczająco wolnych miejsc (a może tak po prostu, żeby posiedzieć razem) do nas (a właściwie do Danki) dosiadła się druga koleżanka z klasy, Marta. One się bardziej przyjaźnią, są swoimi 'sis' i tak dalej. Cieszę się, że tak jest. To dobrze, że ludzie w klasie się dogadują. Ale... Dawno nie czułam się tak nie na miejscu. Miałam ochotę wyparować. One całe dwie godziny gawędziły ze sobą, plotkowały, śmiały się i tak dalej. A ja siedziałam, nic nie mówiłam i po prostu tam byłam. To jedno z uczuć, których naprawdę nie znoszę. Czułam, że nie jestem im tam do niczego potrzebna. Naprawdę, wolałabym siedzieć sama. Ale nie było już żadnych miejsc. Musiałam przetrwać dwie godziny, słuchając wesołej paplaniny. Nie przeszkadza mi sam fakt. Po prostu czułam się... Tragicznie. Piąte koło u wozu. Marzyłam o tym, by być sama. Gdzieś daleko od nich. Tysiąc razy bardziej wolę samotność od takiej wymuszonej obecności. Czułam się, jakbym im przeszkadzała.
     Wylewam głupie żale, ale naprawdę dawno nie czułam się tak tragicznie w obecności koleżanek. Z kolegami to różnie bywa, często czuję się źle w ich towarzystwie ze względu na to, jak wyglądam, ale względem dziewczyn nigdy nie miałam takich problemów. A dziś... Zniknąć, wyparować. Myślałam, że się rozpłaczę, choć to byłoby naprawdę idiotyczne; przecież nikt mi nic nie zrobił, złego słowa nie powiedział! Po prostu nie nadaję się do kontaktów z ludźmi.

* * *

Jedzenie względnie nie najgorzej. Skakaliśmy dziś wzwyż - w ogóle nie zahaczyłam o tyczkę, która spadła na materac, a ja na nią - ta pręga na plecach jest tylko złudzeniem!
W piątek matematyka. Bójmy się życia!


piątek, 23 maja 2014

Rolki.

     Od wielu tygodni mój ruch ograniczał się raczej do spacerków na dużej przewie i ewentualnie jakiś wypadów do miasta. Dzisiaj wreszcie postanowiłam się poruszać i pomimo upału wybrałam na rolki. Pot spływał ze mnie strumieniami, gdy zmuszałam moje niewyćwiczone ciało do nadludzkiego wysiłku, jakim jest jazda po nierównym chodniku w pełnym słońcu. No, ale udało się. Jeździłam ponad godzinkę. Jeść też mi się za bardzo nie chce, więc nie miałam problemów z ograniczeniem wszystkiego, co niezdrowe i w ramach napychania brzucha zamiast kolacji wypiłam 2 szklanki wody i zjadłam trochę arbuza. Więc - pierwszy udany dzień po wielu tragicznych.
     Kropla w morzu. Ale można powiedzieć, że osiągnęłam stan względnego szczęścia. A przynajmniej - spokoju. Ot, magia ruchu. W szkole oczywiście sprawdzian na sprawdzianie, ale liczę dni do wystawienia ocen i mam nadzieję, że nie będzie aż tak tragicznie. Tylko w piątek sprawdzian z matmy z całego roku, który napawa mnie szczerym przerażeniem. Ale cóż, nie uczyłam się systematycznie cały rok, to teraz przychodzi mi ponosić konsekwencje...
     Do moich 18 urodzin około 3 tygodnie. Ah, chciałabym prezentować się pięknie i zgrabnie! Zostało mi naprawdę niewiele czasu, ale może uda się choć troszeczkę... Ha, nadzieja. Umiera ostatnia!

'

     A tu proszę bardzo odrobinka czarnego humoru. Nie wiem dlaczego, ale taki lubię najbardziej. Może dlatego, że tak wygląda połowa mojego życia? A może sama sobie wmawiam, że jest takie beznadziejne? Eh, zebrało mi się na filozofię. Trzymajcie się!

czwartek, 22 maja 2014

Trwam.

Hm, chyba czas na małe wyjaśnienia...
     Nie było mnie długo, gdyż nie miałam na nic siły. Nie potrafiłam nawet napisać głupiej notki, nie mówiąc o czymś bardziej wyrafinowanym. Szczerze powiedziawszy nadal mam problem ze skleceniem porządnego zdania, a przynajmniej zdania, które miałoby jakiś sens. Właściwie to jest chyba mój największy problem - brak sensu. Czuję się, jakby wszystko w życiu było bezcelowe. Mogłabym o tym zrzędzić godzinami, ale nie mam zamiaru was zamęczać. Jedno wiem - zrzędzenie bynajmniej nie pomaga.
     Żyję sobie jakoś, wiążąc koniec jednego dnia z początkiem następnego. Właściwie tak to wygląda - wstać, zachowywać się jak człowiek, uśmiechać we właściwym momencie, nie uśmiechać w innym i jakoś dotrwać do wieczoru. A następnego dnia od nowa.
     W szkole nie za ciekawie. Poza tym, że pioruńsko się nudzę, bo albo nie kumam, albo po prostu nie ma nic ciekawego. Zapowiedzieli nam sprawdzian z całego roku z matmy. W przyszłym tygodniu. Cóż to za szalony pomysł?! Nie pamiętam nawet poprzedniego działu, nie mówiąc już o czymś trudniejszym i odleglejszym o parę miesięcy... No i wystawianie ocen. Znów ta nieszczęsna pogoń za głupimi cyferkami. Ale chyba nie potrafię tak do końca odpuścić. Może to i dobrze? Może źle? W każdym razie odetchnę z ulgą, gdy skończą się sprawdziany, kartkówki i inne mniej lub bardziej (nie)spodzianki.
     A co do jedzenia... Marazm. Stagnacja. Gruba jestem i gruba pozostanę.

* * *
 
Czujecie tę przerażającą rezygnację z życia? Jak to czytam, to aż się boję, że tak myślę. 

wtorek, 20 maja 2014

Minuta ciszy

Co ja robię tu?
Szaleństwo mnie dopadło, tak się czuję; a jak nie szaleństwo, to już nie wiem co...
Nie potrafię ogarnąć własnego życia, nie wiem czemu. To tak idiotycznie brzmi... Ale tak jest, nawet o tym napisać nie potrafię, bo mi po prostu nic w żadnej dziedzinie nie wychodzi.
A prawda jest taka, że jakbym nie była takim leniem śmierdzącym to może byłoby lepiej.
Może... Byłoby. Ale nie jest.
Nie umiem, już nawet zatraciłam zdolność normalnego rozmawiania z ludźmi. Ja się prawie wszędzie czuję źle. Jest tylko nieliczna grupka znajomych, wśród których czuję się względnie swobodnie i normalnie.
Ale broń boże nie może być w pobliżu żadnego chłopaka, bo od razu tracę zdolność życia. Mam ochotę wyparować. Nawet w domu nie czuję się dobrze.

O jedzeniu to ja już nawet nie wspominam.
Przytyłam z dwa kilo, tak na oko.
A za niecały miesiąc moje urodziny.
18.
I jak ja wyglądam?
Jak wyglądać będę?
Źle.
Da się coś zrobić w zaraz... Niech policzę... Lekko ponad trzy tygodnie?

Podobno podstawa to pozytywne myślenie.
Tego też nie umiem.

Nic nie umiem.
 Nic nie osiągnę, nic nie wychodzi.

Błędne koło.

I jeszcze to narzekanie rodem z gimbazy.
No ja was proszę.
I siebie proszę.

Uczcijmy proszę minutą ciszy moje życie pełne porażek.
Ale jestem durna!

niedziela, 4 maja 2014

Malutki sukcesik

     Schudłam. Niewiele. Ale widzę to w lustrze. Nie wiem, jak to się ma do wagi - ostatnio nie ważyłam się zbyt regularnie. Nadal ważę dużo, raczej niewiele spadło - ale wyglądam trochę lepiej. Wątpię, by ktokolwiek poza mną zauważył zmianę, ale i tak się cieszę - to pierwszy 'wzlot' po dłuuuugim okresie samych upadków. Ostatnie 3 miesiące było cały czas tylko gorzej i gorzej. A teraz wreszcie jest lepiej.
Czemu to zawdzięczam? No, na pewno jedzeniu mniej. Chociaż, szczerze powiedziawszy, nie stosowałam jakiś drastycznych redukcji. Po prostu - nie obżerałam się jak świnia. No i chyba najważniejsze - codziennie się ruszałam. Starałam się iść na chociażby krótki spacer, pojeździć na rowerze, zamienić autobus na pójście pieszo. Małe rzeczy.
Przede mną jeszcze dłuuuuuuuuuuuga droga. Sukces mizerny. Ale... Przełamałam złą passę. Wierzę, że mi się uda. Oczywiście, żeby nie było ta kolorowo, dzisiejszy dzień zaliczam do najbardziej zrąbanych przez ostatnie 2 tygodnie, ale i tak się cieszę. Nie zamierzam się poddawać. Przecież się da. Do wakacji 2 miesiące. Do roboty!

piątek, 2 maja 2014

Stabilnie

     Ostatnimi czasy sporo chodzę na imprezy. To znaczy - sporo, biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej poza sylwestrem nie chodziłam właściwie nigdzie. Teraz od czasu do czasu trafi się jakaś osiemnastka - wiadomo, taki okres. Wczoraj byłam u jednej z koleżanek z klasy. Nie powiem, bawiłam się nieźle. Poza momentami, gdy przychodziła melancholia i siedziałam smutna jak nie wiadomo co, to było naprawdę super. Tańczyłam z kolegami, a szczerze powiedziawszy uwielbiam tańczyć. Trochę mi wstyd za siebie, że tak smęciłam po kątach i nie potrafiłam się cały czas bawić... Ale cóż.
     Z jedzeniem i wszystkim jest ostatnimi czasy nieźle. To znaczy - nie wiem, jak to wypada, ale czuję się dobrze. Nie jem zbyt dużo, ale też nie powiem, żebym była święta (muszę jakoś sobie wybaczyć ten tort wczoraj o 3 w nocy...) Staram się ruszać każdego dnia. Wiem, mówię strasznymi ogólnikami. Ale, szczerze powiedziawszy, nie mam jakiegoś konkretnego planu działania... To źle, ale nie mam czasu ani sił na sprecyzowane działania... Staram się jeść jak najmniej i ruszać każdego dnia. Konkretne ćwiczenia... Cóż. Przydałoby się coś na brzuch i tyłek, ale... Czas, czas, czas.
     Staram się być szczęśliwa. Na ile to możliwe, próbuję cieszyć się z małych rzeczy, które przynosi mi życie...