środa, 18 września 2013

MATMO, UDRĘKO MOJA...

     Przez ostatnie dwie godziny siedziałam i liczyłam zadania z matematyki. Chociaż właściwie powinnam była napisać, że próbowałam liczyć. Sprawa wygląda następująco: nasza matematyczka dała nam do policzenia zadania, które należy zrobić, by przygotować się do sprawdzianu. Sprawdzian jest z materiału, który przerabialiśmy pod koniec zeszłego roku. Co prawda kobieta zrobiła powtórzenie, ale zadania, które dostaliśmy do przeliczenia nijak się mają do informacji i zadań zawartych w podręczniku. One są po prostu potworne! Przez te dwie godziny udało mi się zacząć dziesięć z nich. Ale żadnego nie skończyłam. A zadań jest ze 40. No a na sprawdzianie łaskawie będą zadania takie same lub bardzo podobne. Ale co mi po tym, skoro nawet we własnym domu nie potrafię ich policzyć. I tu pojawia się pytanie - czy te zadania są naprawdę takie trudne, czy to ja jestem taka tępa? Jedynka z matmy na początku roku to nie koniecznie to, co chciałabym uzyskać.
     Diety w moim życiu ostatnio brak. Nawet zrezygnowałam z cowieczornego powtarzania sobie 'od jutra'. Zacznę od poniedziałku, bądź, powiedzmy, od wtorku. W poniedziałek jest ten feralny sprawdzian z matematyki, muszę więc być najedzona, wyspana i w dobrym humorze. Miło by było, gdybym była jeszcze pewna swoich umiejętności matematycznych, bo jeśli mam iść po pałę, to wolę oddać pustą kartkę i iść na kawę z przyjaciółmi. No, tyle że nie lubię kawy. I nie mam przyjaciół, którzy poszliby ze mną na kawę w trakcie matematyki. 

Wybaczcie odrobinkę czarnego humoru. Gnam walczyć z matematyką. Jeśli mnie nie pokona, z pewnością napiszę w poniedziałek. Jeśli zginę...

      Adieu!     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz