piątek, 27 września 2013

NOTHING INSIDE

     To oczywiste, że w tak dzikim okresie wysokiej zachorowalności i mnie musiało się choróbsko przytrafić. Siedzę więc w domu i nic nie robię. Chociaż w sumie, nie do końca - niestety, wycieczki do lodówki nie zaliczają się do aktywności fizycznej. Powinnam się uczyć - mam naprawdę kupę wolnego czasu. Ale, oczywiście, nie chce mi się. Wmawiam sobie na wszystkie sposoby, że muszę trochę pozakuwać. Myślę o tym, przypominam sobie, postanawiam, a i tak kończy się tym, że siedzę w internecie i oglądam głupie filmiki. Ewentualnie po prostu leżę i myślę, ale nic interesującego jak dotąd nie przyszło mi do głowy. A jeśli przyszło, to moje wrodzone lenistwo nie pozwoliło na realizację idealnego planu. Szczerze mówiąc, NIC się nie dzieje. Nic się nie dzieje w życiu uczuciowym, rodzinnym, szkolnym, przyjacielskim i w ogóle nigdzie. Stagnacja, zatrzymanie w fazie. Zapadam w umysłowy sen zimowy - nie chce mi się nawet myśleć, emocje do mnie nie docierają. Jakbym patrzyła na wszystko zza grubej szyby. Życie wokół się toczy, panta rei, ale tak jakby mnie to nie dotyczyło. Zero emocji, zero odczuć. Tyle się dzieje, a przez moją skorupę i tak nic się nie przebija. Co się ze mną dzieje? Nic mnie nie wkurza, nic mnie nie cieszy. Nawet ON. Co jest nie tak?



poniedziałek, 23 września 2013

SZYMBORSKA

W nawiązaniu do sobotnich rozważań o odchudzaniu w kontekście społeczeństwa i widzeniu kobiecej sylwetki; wiersz, który daje sporo do myślenia. Polecam :)


 Wisława Szymborska ,,Kobiety Rubensa"

Waligórzanki, żeńska fauna,
jak łoskot beczek nagie.
Gnieżdżą się w stratowanych łożach,
śpią z otwartymi do piania ustami.
Źrenice ich uciekły w głąb
i penetrują do wnętrza gruczołów,
z których się drożdże sączą w krew.

Córy baroku. Tyje ciasto w dzieży,
parują łaźnie, rumienią się wina,
cwałują niebem prosięta obłoków,
rżą trąby na fizyczny alarm.

O rozdynione, o nadmierne
i podwojone odrzuceniem szaty,
i potrojone gwałtownością pozy
tłuste dania miłosne!

Ich chude siostry wstały wcześniej,
zanim się rozwidniło na obrazie.
I nikt nie widział, jak gęsiego szły
po nie zamalowanej stronie płótna.

Wygnanki stylu, żebra przeliczone,
ptasia natura stóp i dłoni.
Na sterczących łopatkach próbują ulecieć.

Trzynasty wiek dałby im złote tło.
Dwudziesty - dałby ekran srebrny.
Ten siedemnasty nic dla płaskich nie ma.

Albowiem nawet niebo jest wypukłe,
wypukli aniołowie i wypukły bóg -
Febus wąsaty, który na spoconym
rumaku wjeżdża do wrzącej alkowy.

___________________________________________________

Padło pytanie, oto to, ile mam wzrostu. Otóż mierzę dokładnie 66 cali :P

sobota, 21 września 2013

ROZWAŻANIA

     Dzisiaj pojawiło się w mojej głowie pytanie o sens odchudzania. To znaczy ja osobiście wiem, po co to robię (bądź próbuję robić), ale chodzi mi bardziej o wymiar społeczny. Medialny obraz kobiety to istota bardzo szczupła, z długimi nogami, wąską talią i do tego, używając kolokwializmu, z cyckami. To się w naturze zdarza naprawdę rzadko. Każda odchudzająca się wie, że najpierw 'traci się' właśnie biust. Szczerze mówiąc, dziewczyny takie jak ja - nie chude, ale też nie z nadwagą - nie powinny czuć presji, by schudnąć i wyglądać lepiej. A czują. Ja czuję. Oczywiście, to nie jest tak, że mi ktoś to powiedział. Ale panuje takie ogólne przeświadczenie - schudniesz, będziesz miała lepiej w życiu.

Czy to ma sens? Zadam teraz kilka pytań:

1) Czy jeśli zrzucę te kilka kilogramów, to ON, chłopak, który mi się od dawna podoba zwróci na mnie niespodziewanie uwagę? 
Odp. NIE. Dlaczego? Bo chudych ładnych lasek są w moim otoczeniu całe stada.

2) Czy pozbywszy się tych paru kilo zyskam góry odwagi, by sama do niego zagadać?
Odp. NIE. Dlaczego? Ponieważ charakter nie jest funkcją kwadratową zależną od kilogramów.

3) Czy utracenie wagi poprawi moje wyniki w nauce i podejście do matury?
Odp. NIE. Dlaczego? Bo odchudzając się i mało jedząc mogę co najwyżej mieć problemy z uczeniem się.

Więc dlaczego się odchudzam?
1) Bo chcę, by ON zwrócił na mnie uwagę.
2) Bo chcę mieć więcej odwagi w kontaktach innymi, nie czuć się źle w swoim ciele.
3) Aby nie przejmować się sobą i robić to, na co mam ochotę i nosić to, co sobie wymarzyłam. 

Sensu stricto wszystko sprowadza się do chłopaka (taaaaak, chyba mi brak miłości w życiu, z przerażeniem odkrywam, że to prawda) i odwagi. Ale po co to wszystko, skoro i tak nic się nie zmieni?

Dziś mierzyłam sukienki na połowinki. Nie podobam się sobie, wracam do diety. Ale po jaką cholerę?
 _______________________________________________________

To, co widać powyżej, to walka serca i rozumu. Dwóch Ew siedzących w jednym ciele.
Rozum: Dziewczyno, nie musisz się odchudzać. Wyglądasz normalnie, nie szalej.
Serce: Dalej, schudnij. Zobacz, jak paskudnie wyglądasz w tej obcisłej sukience. A popatrz na swoje koleżanki. Jak schudniesz i będziesz taka jak one, ON na pewno zwróci na ciebie uwagę!!!

I tak nie zwróci uwagi. A ja jestem chodzącym oksymoronem.

czwartek, 19 września 2013

SPOŻYWCZY RACHUNEK SUMIENIA

Robię to dla siebie, aby mój wyrzut sumienia spojrzał na mnie prosto z ekranu. I powiedział - tak, obżarłaś się dzisiaj niemiłosiernie, niezdrowo i za kupę kasy, którą można by przeznaczyć na coś o wiele przyjemniejszego.


Ciastko z kremem i owocami x2 = 2 x 300 = 600 kcal
Zupka chińska                                       = 100 kcal
Dwa kawałki chleba                  = 2 x 150 = 300 kcal
Jabłko                                                   = 50 kcal
Batonik                                                 = 200 kcal
Paczka żelków                                        = 700 kcal
Talerz zupy                                            = 300 kcal
Dwa kawałki chleba (na bogato) = 2 x 200 = 400 kcal
Trzy kiełbaski                           = 3 x 100 = 300 kcal
Dwa jogurty                      = 2 x 150 kcal = 300 kcal 
                                                        +  _________
                                                              3250 kcal

     Pięknie, naprawdę cudownie. Jestem słaba, naprawdę słaba. Dopiero teraz to widzę. Słaba i w dodatku z beznadziejnym charakterem. Jak mam cokolwiek osiągnąć? Muszę walczyć. Od teraz, od zaraz. Mówiłam, że od poniedziałku . Niee, nie może tak być. Moje plany zaraz się rozmyją, więc muszę zacząć natychmiast. Jeść chociażby normalnie.

SŁABY CHARAKTER
PROBLEMY Z MATEMATYKĄ
CHŁOPAK, KTÓREGO NIE MA
BRAK CZASU 
MATURA 
ZMĘCZENIE
PROBLEMY ZE SNEM
KOMPLEKSY
NIEZROZUMIENIE
KONFLIKTY Z BLISKIMI
STRACH PRZED PRZYSZŁOŚCIĄ
LENISTWO  
BRAK MOTYWACJI
NIESYSTEMATYCZNOŚĆ
NIESŁOWNOŚĆ
ROZRZUTNOŚĆ
GŁUPOTA
 
     Lista moich problemów i wad. Dziękuję za uwagę. Idę zginąć we własnych myślach.  

Boże, jaka ja jestem głupia.  

środa, 18 września 2013

MATMO, UDRĘKO MOJA...

     Przez ostatnie dwie godziny siedziałam i liczyłam zadania z matematyki. Chociaż właściwie powinnam była napisać, że próbowałam liczyć. Sprawa wygląda następująco: nasza matematyczka dała nam do policzenia zadania, które należy zrobić, by przygotować się do sprawdzianu. Sprawdzian jest z materiału, który przerabialiśmy pod koniec zeszłego roku. Co prawda kobieta zrobiła powtórzenie, ale zadania, które dostaliśmy do przeliczenia nijak się mają do informacji i zadań zawartych w podręczniku. One są po prostu potworne! Przez te dwie godziny udało mi się zacząć dziesięć z nich. Ale żadnego nie skończyłam. A zadań jest ze 40. No a na sprawdzianie łaskawie będą zadania takie same lub bardzo podobne. Ale co mi po tym, skoro nawet we własnym domu nie potrafię ich policzyć. I tu pojawia się pytanie - czy te zadania są naprawdę takie trudne, czy to ja jestem taka tępa? Jedynka z matmy na początku roku to nie koniecznie to, co chciałabym uzyskać.
     Diety w moim życiu ostatnio brak. Nawet zrezygnowałam z cowieczornego powtarzania sobie 'od jutra'. Zacznę od poniedziałku, bądź, powiedzmy, od wtorku. W poniedziałek jest ten feralny sprawdzian z matematyki, muszę więc być najedzona, wyspana i w dobrym humorze. Miło by było, gdybym była jeszcze pewna swoich umiejętności matematycznych, bo jeśli mam iść po pałę, to wolę oddać pustą kartkę i iść na kawę z przyjaciółmi. No, tyle że nie lubię kawy. I nie mam przyjaciół, którzy poszliby ze mną na kawę w trakcie matematyki. 

Wybaczcie odrobinkę czarnego humoru. Gnam walczyć z matematyką. Jeśli mnie nie pokona, z pewnością napiszę w poniedziałek. Jeśli zginę...

      Adieu!     

sobota, 14 września 2013

TENDENCJA

     Od chwili rozpoczęcia roku szkolnego zauważyłam u siebie tendencję do ciągłego zrzędzenia i narzekania. Przeglądając bloga stwierdzam, że o ile w wakacje moje posty były generalnie radosne i pełne optymizmu, to teraz zmieniam się w jęczącą marudę. Postaram się to zmienić, ale nic nie obiecuję. Niestety, zazwyczaj piszę 'prosto z serca' i naprawdę nie mam kontroli nad tym, co się we mnie dzieje. 
     Z jedzeniem jest nie najgorzej. Jem normalnie, ale staram się ruszać. 'Staram się' to dobre określenie. W każdym razie dzisiaj idę biegać. 
     Inne aspekty mojego życia nie przedstawiają się zbyt kolorowo - już zaczynam być zmęczona szkołą. Poleciały już pierwsze kartkówki i nie powiem, żebym miała jakieś szczególne powody do dumy. Poza tym ciągle prześladuje mnie słowo 'matura'. Na szczęście nie panikuję już tak bardzo, jak tydzień temu. Niestety, to nie dlatego, że nagle nabrałam dystansu do życia i nauki, tylko po prostu ten problem został wypchnięty z mojej głowy przez inny. O tym chciałabym napisać i się pożalić, ale, po pierwsze, chyba nie dam rady psychicznie, a po drugie obiecałam nie zrzędzić. A niestety tylko do narzekania mogę sprowadzić ten temat. Zilustruję go więc jednym prostym obrazkiem:




wtorek, 10 września 2013

ŹLE, Źle, źle.




     Jak w tytule. W sumie to nic więcej nie mam do dodania. Szczerze, to nawet nie wiem, po jakie licho piszę to, co piszę. I po co prowadzę bloga - i tak nic nie zmieniam. Od kilku dni jestem zła, przygnębiona, sama nie wiem. Obrazek powyżej doskonale ilustruje to, co się ze mną dzieje. Jem, nawet nie tak normalnie, zdrowo czy coś w tym stylu. Ja po prostu wżeram, pochłaniam ogromne ilości żarcia - normalnie czuję, jak tyję. Jeszcze parę takich dni i cała ponad miesięczna praca - ba, praca całych wakacji pójdzie, za przeproszeniem, w cholerę. MUSZĘ się wziąć w garść. Nie mam pojęcia jak. To takie błędne koło - jem, więc mówię sobie, że przytyję. Wtedy popadam w zły nastrój, dodatkowo mając wrażenie, że wszystko inne też się zawali. Więc jem, żeby się pocieszyć. Muszę się wyrwać z tego chorego układu. Gdy się ruszam, jestem szczęśliwsza, mniej jem. Chyba czas zacząć biegać, ruszyć tyłek z fotela. Mówię to sobie, a jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to czcze obietnice. Puste słowa rzucane na wiatr. Moja najcięższa walka to chyba walka z samą sobą. Tylko, do jasnej ciasnej, kiedy pomyślę sobie, że np. w Syrii ludzie umierają teraz, tak po prostu, bez powodu; niewinni cywile tracą życie przez jakieś szaleńcze polityczne plany czy bóg jeden wie jakie inne przesłanki rządzących tym światem, to uświadamiam sobie, że moje problemy są tak błahe i głupie, że szkoda gadać. I to mnie jeszcze bardziej dobija, bo mam tyle rzeczy, z których mogę się cieszyć, a tego nie robię. Ale dalej myślę tylko o sobie (tak, jestem straszną egoistką) i koło się zamyka. 

Chaos w myślach, chaos w dzisiejszej notatce. Przepraszam za to. 

  

  


sobota, 7 września 2013

OWOCE x 1000

Udawało się przez ponad dwa tygodnie i to oczywiście logiczne, że musiało przestać się udawać. Dwa dni temu wieczorem dopadła mnie czarna rozpacz - tak po prostu, bez powodu. Leżałam w łóżku dwie godziny i zalewałam się łzami, a każdy kolejny powód płaczu był bardziej absurdalny od poprzedniego. Owszem, było kilka rzeczy, którymi na prawdę się przejmuję, ale reszta... No dobra, po kolei.
     Od początku roku szkolnego prześladuje mnie strach, że nie poradzę sobie w tym roku z nauką. Boję się, że nie dam rady dobrze przygotować się do matury, że nie napiszę jej odpowiednio dobrze i nie dostanę się na studia. Strach przybiera chwilami wręcz paranoidalne formy, bo wydaje mi się, że jeśli robię coś poza nauką (np. spotykam się z przyjaciółmi, uprawiam jakiś sport czy zwyczajnie leżę i czytam) to marnuję czas i z pewnością nie zdam matury. Mam nadzieję, że to przejdzie, kiedy już wdrożę się w tryb nauki i przygotowań. Ale coś takiego zdarza mi się pierwszy raz w życiu.
     Tego feralnego wieczora leżałam w łóżku i nagle zaczęłam myśleć, że nic nie pamiętam z zeszłego roku, nic nie robię teraz, na pewno sobie nie poradzę, nie jestem w stanie niczego się nauczyć. Zachciało mi się płakać od tego wszystkiego, a potem poszło gładko - oprócz szkoły zaczęłam myśleć o sobie samej, o tym, jaka jestem beznadziejna i że nic nie układa się tak, jak bym chciała. Eksplozja kompleksów.
     Następnego dnia, rano, byłam w niewiele lepszym nastroju (jak można być w dobrym nastroju z potwornie podpuchniętymi oczami i wspomnieniem poprzedniego wieczoru?). Ale przynajmniej mogłam trzeźwo spojrzeć na sytuację. Zastanowiłam się, z czego mógł wynikać wieczorny atak paniki - niestety, wnioski nie były zadowalające. Postanowiłam dać organizmowi trochę odpoczynku od diety. Najpierw planowałam jeden dzień, potem wyszły dwa dni i dzisiaj też nie zapowiada się super głodno. Jedyne pocieszenie jest takie, że jem głównie owoce - ale w takich ilościach, że jak nic 3000 kcal dziennie. Od jutra spróbuję wrócić do diety - połowinki coraz bliżej. Jestem przygnębiona i zniechęcona. Mam nadzieję, że tylko ja. Za godzinę obiad. Świetnie. 


wtorek, 3 września 2013

PO WAKACJACH

  Wakacyjny wyjazd spowodował sporą przerwę we wpisach, ale postaram się to nadrobić. Pierwsza sprawa jest taka, że jestem na mojej 'diecie' 1500 kcal już ponad dwa tygodnie i powolutku, bardzo powoli posuwam się do przodu. Jest to jednak spora różnica, gdyż wcześniej jadłam tak średnio 2500-3000 kcal dziennie. O efektach jeszcze nic nie mówię. Mam trochę bardziej płaski brzuch, ale to raczej zasługa tego, że nie jest tak bardzo wypełniony jedzeniem jak kiedyś. Przyzwyczaiłam się trochę do tego, że czasami jestem głodna - sprawia mi to nawet pewnego rodzaju satysfakcję, gdyż czuję, że podążam do celu.

     Druga rzecz - cele. W czasie wyjazdu dużo rozmyślałam o różnych sprawach i zrobiłam sobie w głowie listę rzeczy, do których dążę w odchudzaniu. Teraz postaram się przelać ją 'na papier'. Ponieważ w moim odchudzaniu wszystko kręci się wokół tego, by lepiej ruszać się i wyglądać, lista dotyczy głównie ubrań, które chciałabym założyć.

A więc:

1) Ciasna koszulka - Chcę dobrze wyglądać w obcisłych bluzkach. Na razie, gdy je zakładam (lub staram się tego nie robić) widać wszystkie fałdki na moim brzuchu.

2) Sukienka na połowinki - pisałam już o tym wcześniej. W całej mojej wybredności wymyśliłam sobie model, który wymaga dość szczupłego ciała. Nie zamierzam z tego rezygnować - będę walczyć!

3)"5" na wadze - to coś nie ubraniowego. Takie małe marzenie, aby wejść na wagę i zobaczyć piątkę na początku. Może to głupie, oceniać się za pomocą wagi, ale i tak marzę o wadze pięćdziesiąt parę kilo.

4) Założyć jeansy bez stresu - chodzi o paskudne 'boczki' które robią się, gdy ubieram dopasowane jeansy. Moim zdaniem wygląda to okropnie, a jedynym rozwiązaniem w moim obecnym stanie jest noszenie spodni trochę za luźnych w pasie - ale one z kolei zjeżdżają z tyłka, więc w sumie nie ma dobrego wyjścia!

5) Legginsy - na to potrzeba jeszcze bardzo wiele pracy. Czuć się dobrze w legginsach - nie wyobrażam sobie, żeby to było w ogóle możliwe!

6) Bikini - kto by nie chciał dobrze wyglądać w skąpym stroju kąpielowym...

Czasami wydaje mi się, że marzę o nierealnej, wylansowanej przez media idealnej figurze. Pozostaje mi tylko dążyć do celu i cieszyć się z jakichkolwiek efektów...

Zauważyłam u siebie tendencję do pisania tylko i wyłącznie o odchudzaniu. Ale dziś koleżanka powiedziała mi, że schudłam w wakacje. I jak tu o tym nie myśleć? To cudowne usłyszeć coś takiego. :) :) :)

   
Kupię, gdy tylko 'dorosnę' :P