Czy kolejne próby mają sens?
Czy powinnam znów zbierać się do walki, by znów wyrżnąć w ścianę mojego lenistwa?
Już wiele razy zaczynałam.
I znowu.
I znowu.
Porażka goni porażkę.
Tym razem znowu zaczynam.
Muszę.
35 dni do studniówki.
Waga? Chyba coraz bliżej 70 kg.
Nie wiem.
Czas płynie.
35 dni.
Zaczynam.
Wygram, przykro mi.
Muszę.
Jak?
Nie wiem.
Gdy coś jest niemożliwe, to znaczy, że to będzie bardzo trudne.
sobota, 20 grudnia 2014
piątek, 7 listopada 2014
Uciekłam?
Przez ostatni miesiąc nie pisałam, a nawet nie myślałam o zdrowym jedzeniu. Nie wiem, jak to możliwe, ale również nie przejmowałam się zupełnie swoim wyglądem. Dlaczego? Po pierwsze, nade mną zawisło widmo matury. Na niczym mi tak nie zależy, jak na dostaniu się na wymarzone studia. Chociaż wiem, że jedynym sposobem na to jest ciężka praca, to, o ironio, najwięcej czasu spędzam zamartwiając się, że nie dam rady, niż faktycznie biorąc się do roboty. Mam problemy ze zmotywowaniem się. Dzisiaj np kolega poprosił mnie o pożyczenie zbioru zadań z chemii, i jakoś tak wyszło, że policzyliśmy, że aby zdążyć wszystko przerobić do matury, trzeba by liczyć 20 zadań dziennie. To mnie tylko zdołowało, zamiast dodać skrzydeł i energii do pracy.
Drugą sprawą jest kolega, którego dla wygody nazwę tutaj Pawłem. Otóż od jakiegoś czasu, niezbyt długiego, bo właśnie mniej więcej tego miesiąca, coś się teoretycznie zaczęło między nami dziać. Od ponad dwóch lat chodzimy razem do klasy i nagle, właściwie z niczego, zaczęliśmy pisać, gadać trochę więcej... To właściwie nic nie znaczy, ale niestety nie udało mi się pozostać całkowicie neutralną względem niego. Czuję, że zależy mi z każdym dniem coraz bardziej, i wiem, że to może mnie zaprowadzić na samo dno poczucia własnej wartości.
No i wreszcie - ja sama. Od dawna nie mogę mówić o jakiejkolwiek diecie, powiem więcej - nawet żywieniem bym tego nie nazwała, bo ciągle zapycham się batonikami, czekoladami, ciastkami, fast foodem i tak dalej. Jem tragicznie, ruszam się coraz mniej i wiem, że już wkrótce doprowadzi to do... hm, potrzeby wymiany całej garderoby na dwa rozmiary większą. Tak jak nie umiem się pozbierać w kwestii nauki do matury, tak nie mogę uregulować trybu życia, jedzenia... Nie ważyłam się od wieków. Boję się wejść na wagę, bo wiem, że pokaże za dużo. Studniówka coraz bliżej...
Wracam tu, by znów zbierać swój świat do kupy. Muszę, bo za parę miesięcy (tygodni, dni?) będzie na to za późno.
Jak nie teraz, to nigdy.
Tylko jak?
Drugą sprawą jest kolega, którego dla wygody nazwę tutaj Pawłem. Otóż od jakiegoś czasu, niezbyt długiego, bo właśnie mniej więcej tego miesiąca, coś się teoretycznie zaczęło między nami dziać. Od ponad dwóch lat chodzimy razem do klasy i nagle, właściwie z niczego, zaczęliśmy pisać, gadać trochę więcej... To właściwie nic nie znaczy, ale niestety nie udało mi się pozostać całkowicie neutralną względem niego. Czuję, że zależy mi z każdym dniem coraz bardziej, i wiem, że to może mnie zaprowadzić na samo dno poczucia własnej wartości.
No i wreszcie - ja sama. Od dawna nie mogę mówić o jakiejkolwiek diecie, powiem więcej - nawet żywieniem bym tego nie nazwała, bo ciągle zapycham się batonikami, czekoladami, ciastkami, fast foodem i tak dalej. Jem tragicznie, ruszam się coraz mniej i wiem, że już wkrótce doprowadzi to do... hm, potrzeby wymiany całej garderoby na dwa rozmiary większą. Tak jak nie umiem się pozbierać w kwestii nauki do matury, tak nie mogę uregulować trybu życia, jedzenia... Nie ważyłam się od wieków. Boję się wejść na wagę, bo wiem, że pokaże za dużo. Studniówka coraz bliżej...
Wracam tu, by znów zbierać swój świat do kupy. Muszę, bo za parę miesięcy (tygodni, dni?) będzie na to za późno.
Jak nie teraz, to nigdy.
Tylko jak?
piątek, 26 września 2014
Rozpadam się
Przed paroma godzinami wróciłam z tygodniowej wycieczki klasowej. Jestem potwornie zmęczona - żyliśmy w trybie 20 h dnia i 4 h nocy... Te parę dni spędzonych z przyjaciółmi... Chłopakami... Dziewczynami... Szczerze powiedziawszy, było naprawdę super. I pod względem programu wycieczki, i nawet towarzysko. Podczas drogi autokarem obejrzeliśmy ,,Czernego Łabędzia". Genialny film. Choć ciężki. I gra Natalie Portman, moja ukochana aktorka. Moim zdaniem jest idealna. Chciałabym tak wyglądać... Te dni były największą masakrą żywieniową ostatnich czasów. Mam siebie dosyć. Nie umiem się ogarnąć pod żadnym względem. Jestem okropna. Nie znoszę się. Nawet nie umiem zebrać myśli i napisać czegoś sensownego. Cześć.
poniedziałek, 1 września 2014
Wrześniowe powroty
Nie odwiedzałam bloga przez całe wakacje. Dwa miesiące - wydaje się, że to kupa czasu, ale dla mnie zleciało jak mrugnięcie okiem. Warunki 'wypoczywania' sprawiły, że nie miałam zupełnie dostępu do komputera. Niemniej jestem, gotowa, by na nowo zająć się blogiem.
I własnym życiem. Mam nadzieję. To będzie ciężki rok - czuję to w kościach i terminarzu maturalnym. Teraz się zacznie. Trzeba wreszcie wziąć się do roboty - nie mam zamiaru obudzić się pod koniec kwietnia z ręką w nocniku. Nie boję się poziomu podstawowego - co do tego, że zdam, nie mam wątpliwości. Problem zaczyna się przy rozszerzeniach - co pisać i jak się przygotować. Ale to pierwszy dzień szkoły, czas wreszcie trochę odpocząć (w wakacje mi się nie udało) i zabrać się do pracy. Do tematu matury na pewno jeszcze wrócę, gdyż z pewnością będzie kładł się cieniem na całe moje życie.
Co o mnie... Przez wakacje wiele się nie zmieniło. Nadal jestem jaka jestem - nie przytyłam, nie schudłam. Ot, taka sobie kluseczka. Nic ciekawego.
Szczerze mówiąc, mój wakacyjny tryb życia był masakryczny. Tam, gdzie byłam nie było możliwości zjedzenia porządnego obiadu i w ogóle niczego, więc jadłam w sumie niewiele, ale takie świństwa, że szkoda gadać. Zupki, kisielki, batoniki i do tego chleb z pasztetem. Fuj. Nie mogę też patrzeć na pizzę. Dlatego postawiłam sobie nowe wyzwanie: tydzień bez chleba. Na początku planowałam cały miesiąc, ale wolę ustalić bardziej osiągalny cel... Zobaczymy, może uda się dłużej. Dziś rano, zamiast chleba na śniadanie zjadłam:
+ 2 kubki koktajlu z malin
+ 2 wafle ryżowe
+ pomidora.
Staram się znaleźć jak najwięcej substytutów chleba i ciekawych pomysłów na rzeczy, które można przekąsić. Zobaczymy, jak wyjdzie jutro, bo trzeba znaleźć jakiś zamiennik dla standardowych kanapek do szkoły... Jeśli macie jakieś pomysły, to proszę o pomoc :)
I własnym życiem. Mam nadzieję. To będzie ciężki rok - czuję to w kościach i terminarzu maturalnym. Teraz się zacznie. Trzeba wreszcie wziąć się do roboty - nie mam zamiaru obudzić się pod koniec kwietnia z ręką w nocniku. Nie boję się poziomu podstawowego - co do tego, że zdam, nie mam wątpliwości. Problem zaczyna się przy rozszerzeniach - co pisać i jak się przygotować. Ale to pierwszy dzień szkoły, czas wreszcie trochę odpocząć (w wakacje mi się nie udało) i zabrać się do pracy. Do tematu matury na pewno jeszcze wrócę, gdyż z pewnością będzie kładł się cieniem na całe moje życie.
Co o mnie... Przez wakacje wiele się nie zmieniło. Nadal jestem jaka jestem - nie przytyłam, nie schudłam. Ot, taka sobie kluseczka. Nic ciekawego.
Szczerze mówiąc, mój wakacyjny tryb życia był masakryczny. Tam, gdzie byłam nie było możliwości zjedzenia porządnego obiadu i w ogóle niczego, więc jadłam w sumie niewiele, ale takie świństwa, że szkoda gadać. Zupki, kisielki, batoniki i do tego chleb z pasztetem. Fuj. Nie mogę też patrzeć na pizzę. Dlatego postawiłam sobie nowe wyzwanie: tydzień bez chleba. Na początku planowałam cały miesiąc, ale wolę ustalić bardziej osiągalny cel... Zobaczymy, może uda się dłużej. Dziś rano, zamiast chleba na śniadanie zjadłam:
+ 2 kubki koktajlu z malin
+ 2 wafle ryżowe
+ pomidora.
Staram się znaleźć jak najwięcej substytutów chleba i ciekawych pomysłów na rzeczy, które można przekąsić. Zobaczymy, jak wyjdzie jutro, bo trzeba znaleźć jakiś zamiennik dla standardowych kanapek do szkoły... Jeśli macie jakieś pomysły, to proszę o pomoc :)
niedziela, 8 czerwca 2014
Dwie zasady
1. Nie jeść po 18
2. Zakaz słodyczy!!!
A tak poza tym - wiadomo. Limitowane kalorie, dużo ruchu, bla, bla, bla. Nie będę zanudzać, bo powtarzałabym się.
Widmo wakacji nade mną zawisło. Wiem, że zostało tak niewiele czasu, i robię wszystko, co w mojej mocy, by nie wyglądać jak tłusty prosiaczek. No, ale czasu mam niewiele, czeka mnie w tym tygodniu milion poprawek - wystawianie ocen... Moje własne urodziny, a jestem zagoniona jak nie wiadomo co. Do tego zaczęłam czytać dobrą książkę - czy można zrobić głupszą rzecz nie mając w ogóle czasu?
Trzymajcie się.
niedziela, 1 czerwca 2014
Miesiąc?!
Zaczął się czerwiec. To oznacza dokładnie 4 tygodnie do wakacji.
Z jednej strony świetnie, marzę o tym od miesięcy. Z drugiej jednak... To tylko niecałe 30 dni, by zacząć wyglądać. Ideału się w tak krótkim czasie nie osiągnie, ale... Czas coś przedsięwziąć, by nie przebumelować kolejnych tygodni. A więc, moje plany na czerwiec:
1. 1750 kcal / dzień
2. Bieganie dwa razy w tygodniu (minimum godzina)
3. Rozciąganie w poniedziałki, środy i piątki (30 minut)
4. Dwa razy w tygodniu ćwiczenia mięśni brzucha
5. Dużo ruchu poza tym.
Będę zapisywać wszystko dokładnie. Przez 1 miesiąc to nie może być aż takie wyczerpujące...
No nic, trzymajcie za mnie kciuki. Moja wiara w sukces jest mizerna, ale musi wystarczyć.
Z jednej strony świetnie, marzę o tym od miesięcy. Z drugiej jednak... To tylko niecałe 30 dni, by zacząć wyglądać. Ideału się w tak krótkim czasie nie osiągnie, ale... Czas coś przedsięwziąć, by nie przebumelować kolejnych tygodni. A więc, moje plany na czerwiec:
1. 1750 kcal / dzień
2. Bieganie dwa razy w tygodniu (minimum godzina)
3. Rozciąganie w poniedziałki, środy i piątki (30 minut)
4. Dwa razy w tygodniu ćwiczenia mięśni brzucha
5. Dużo ruchu poza tym.
Będę zapisywać wszystko dokładnie. Przez 1 miesiąc to nie może być aż takie wyczerpujące...
No nic, trzymajcie za mnie kciuki. Moja wiara w sukces jest mizerna, ale musi wystarczyć.
sobota, 31 maja 2014
Nudno, acz stabilnie
W moim życiu nie dzieje się nic porywającego - nie ma szalonych misji, chłopaków pojawiających się znienacka, ekstremalnych przygód. Oglądanie filmów bywa niezwykle mylące - wy6daje ci się, że przedstawiają prawdziwe życie, że w twój nudny żywot zawita wreszcie jakaś niespodzianka, przygoda czy potwór z kosmosu. A tu nic - wszystko toczy się swoim nudnym, ustalonym rytmem. Wstajesz co rano, by wykonywać te same czynności, co zazwyczaj. Jesz śniadanie, myjesz zęby, ubierasz się - gnasz do szkoły, pracy - siedzisz ładnych parę godzin nic nie robiąc lub harując jak wół - wracasz - jesz - nie masz na nic czasu - idziesz spać. Ot, taki cykl.
Tak właśnie wygląda moje życie - nic specjalnego. A ponadto nic nie wskazuje na to, by coś miało się zmienić - no, chyba, że wakacje można traktować jako niezłą odmianę. Ale po nich przyjdzie kolejny monotonny rok. Jedyna nadzieja w krótkich, ulotnych chwilach, migawkowych wydarzeniach - przyjemnym spacerze, wyjściu do kina, imprezie... A poza tym? Czy jesteśmy skazani na wieczne męczenie się dla kilku krótkich chwil radości?
A może ja po prostu nie potrafię znaleźć szczęścia w prozie codzienności?
Tak właśnie wygląda moje życie - nic specjalnego. A ponadto nic nie wskazuje na to, by coś miało się zmienić - no, chyba, że wakacje można traktować jako niezłą odmianę. Ale po nich przyjdzie kolejny monotonny rok. Jedyna nadzieja w krótkich, ulotnych chwilach, migawkowych wydarzeniach - przyjemnym spacerze, wyjściu do kina, imprezie... A poza tym? Czy jesteśmy skazani na wieczne męczenie się dla kilku krótkich chwil radości?
A może ja po prostu nie potrafię znaleźć szczęścia w prozie codzienności?
Życie nie jest aż takie złe. Mogło być gorzej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)